Gail Carriger zdaje się być pisarką nietuzinkową. Wystarczy jeden rzut oka na jej zdjęcia w sieci, oraz przeczytanie kilku zdań zamieszczonych na okładce jej książki, oraz w oryginale na stronie poświęconej jej twórczości: “Gail Carriger pisze, by odreagować smutne dzieciństwo pod okiem ekspatrianta i zrzędy. Wyrwała się z prowincji (dokładnie z Marin Country w Kalifornii) i wyruszyła w podróż po Europie, mimochodem uczęszczając po drodze do paru szkół. Obecnie rezyduje w Koloniach z haremem armeńskich kochanków i pokaźnym zapasem londyńskiej herbaty.” Ciekawe, prawda? Carriger jest archeologiem z wykształcenia (odebranego w głównej mierze w Wielkiej Brytanii), oraz pisarką z zamiłowania. Autorka “Bezdusznej” zdaje się być dziwną mieszanką brytyjskości i amerykańskości, a ów mieszanka przemawia również przez jej twórczość. Po prostu musiałam się na to skusić… “Bezduszna” to debiut, który trudno jednoznacznie zaklasyfikować. Bez wątpienia jest to romans. Romans między nadludzką, a wilkołakiem powinien się chyba nazywać romansem paranormalnym, a dodając do tego wiktoriańską Anglię wychodzi paranormalny romans wiktoriański. Zdecydowanie umiejscowienie akcji w XIX wieku było strzałem w dziesiątkę. Carriger niezwykle trafnie opisuje ówczesne realia i zwyczaje. Co do fabuły to sprawa nieco się komplikuje. Nie wiem jak jednoznacznie ocenić poplątanie, które wdziera się w główny wątek, lub może w moją jego interpretację. Ale od początku… Alexia to kobieta władcza i pewna siebie. Należy do gatunku nadludzkich. Objawia się to głównie brakiem duszy, oraz tym, że za sprawą dotyku potrafi przemienić wilkołaki i wampiry w normalnych ludzi. To ostatnie ma niebagatelne znaczenie, tym bardziej, że Londyn po prostu roi się od jednych jak i drugich. Traf chce, że na jednym z przyjęć Alexia, aby ujść z życiem musi zabić wampira, który chce się nią pożywić. To rozpętuje istne piekło i jest ostatnim momentem, w którym nadążałam za biegiem wydarzeń. Na miejsce zbrodni przybywa lord Maccon, który wszczyna śledztwo. W całą sprawę zamieszana jest śmietanka londyńskiej socjety, a nawet sama królowa Wiktoria. Zarówno wilkołaki jak i wampiry pragną dotrzeć do sedna sprawy i dowiedzieć się kim był zabity wampir. Przy okazji wychodzi na jaw seria zaginięć, a Alexia koniecznie musi dowiedzieć się prawdy. Wiele aspektów powieści zasługuje na uwagę i podziw. Przede wszystkim dawno nie poczułam takiej sympatii do głównych bohaterów. Alexia, lord Maccon, a także lord Akeldama, który mówi kursywą i prawdopodobnie jest wiktorjańskim gejem, wzruszają i bawią do łez. Tworzą zgraną paczkę przeciwieństw, której poczucie humoru, uszczypliwość i serdeczność miesza się, drażni i bawi zarazem. Kolejnym atutem książki jest język. Łatwy w odbiorze, a przy tym bardzo zręcznie stylizowany na czasy srogiej królowej Wiktorii (która nawiasem mówiąc wcale nie jest taka straszna jak ją malują ). Książkę czyta się z łatwością, raz po raz wybuchając śmiechem. Alexia należy do osób o wyjątkowo ostrym języku. Pruderia obowiązująca w XIX wieku nie ułatwia jej życia, będąc przyczyną wielu niezręcznych sytuacji. Na początku wspomniałam już, że wierne odbicie realiów wiktorjańskiej Anglii również robi niesamowite wrażenie. Piękne suknie, konne powozy i sute przyjęcia pozwalają wyboraźni szaleć i przenosić się wprost do rezydencji ówczesnej brytyjskiej arystokracji. Niestety, wśród tych wszystkich plusów zawieruszyć się musiał jeden minus. Cała akcja dotycząca wyjaśniania tożsamości zabitego wampira, a także działania BUR-u (Szacowne Biuro Ultranaturalnych Rzeczy) mające na celu zapewnienie wilkołakom i wampirom bezpieczeństwo pozostały dla mnie do końca czarną magią. Nigdy nie odnalazłam się w zależnościach między watahą, a ulem (najważniejsza siedziba wampirów). Nigdy nie zrozumiałam do końca supertalentów Alexii. Winę za to prawdopodobnie ponosi zbyt duża ilość abstrakcyjnych faktów przypadających na jedną stronę teksu. A szkoda, bo mogłam być zauroczona, a niestety jestem tylko zadowolona po lekturze “Bezdusznej”. Mimo mankamentów szczerze polecam debiut Gail Carriger każdemu kto lubi wilkołako-wampirze gratki. Ja nigdy nie byłam fanką ani jednych, ani drugich, a z czystym sumieniem twierdzę, że mi się podobało. Zważywszy na dużą dawkę poczucia humoru, oraz świetnie odzwierciedlenie XIX-wiecznych warunków, myślę, że książka może spodobać się nawet tym, którzy słowa “paranormal” boją się jak ognia.