Miejsce: śmietnik.
Czas: wigilia.
Akcja: samobójstwo.
Kinga zaplanowała wszystko. Tabletki popite wódką powinny raz na zawsze załatwić sprawę. Na nieszczęście (szczęście?) okazało się, że kobieta wcale nie jest sama. Kiedy obok niej rozlega się rozpaczliwe miauczenie, Kinga wie, że musi odwlecz swoją decyzję. W końcu brudny zwierzak, w przeciwieństwie do niej, wcale nie zasłużył na śmierć. Niespodziewane pojawienie się Aśki ułatwia decyzję, a nasza Bezdomna, może to z uwagi na świąteczny czas, a może po prostu odrzucenie alkoholem, przyjmuje propozycję nieznajomej i zamiast brudnego śmietnika, udaje się do ciepłego mieszkania.
Pozory mylą, zdaje się krzyczeć do mnie "Bezdomna". Kinga w niczym nie przypomina mojego wyobrażenia o niej, a Aśka wcale nie jest nieznajomą. Ich losy splotły się w odrażający sposób, ale jest to tylko kropla w morzu okropności, które przydarzyły się Kindze. Nowa znajoma zdaje się uparcie namawiać młodą kobietę na zmianę własnej sytuacji, znalezienie pracy i wynajęcie mieszkania. Kinga jest jednak sceptycznie nastawiona i wydaje się uparcie karać samą siebie. Pytanie brzmi więc: za co? I o tym właśnie opowiada "Bezdomna".
Historię poznajemy stopniowo. Od początku wiemy, że Kinga trafiła na ulicę, nie wiemy jednak dlaczego. Całość jest o tyle przerażająca, że poznając jej losy, już sam początek okazał się przytłaczający, a dalej? Z czasem jest tylko gorzej... Sama nie wiem co było gorsze - życie Kingi przed czy po tym, jak trafiła na ulicę. Jej opowieść jest wstrząsająca i oburzająca, ale... do bólu prawdziwa. I choć zdaję sobie sprawę, że Kinga Król to jedynie postać fikcyjna, do tej pory (a minęło już trochę czasu od kiedy skończyłam lekturę), nie mogę pogodzić się z jej losem. Nikomu, nikomu, nikomu nie życzę tego, co spotkało bohaterkę!
Zdawać by się mogło, że mieszkanie na ulicy jest najgorszym, co spotkało bohaterkę. Autorka posunęła się jednak krok dalej - bezdomność to nie przyczyna, a skutek. Młoda kobieta, odnosząca sukcesy, pewnego dnia po prostu... znika. Na jej miejscu pojawia się zupełnie inna osoba, owładnięta okropną chorobą - psychozą poporodową. Opis jej objawów przedstawiony został w sposób niesamowicie poruszający, aż trudno uwierzyć, że tak dużo osób uważa, iż ta choroba w ogóle nie istnieje, a jest jedynie wymysłem zmęczonych młodych matek. Ignorowanie jej objawów często prowadzi do tragedii, dokładnie takiej jak ta, która spotkała naszą bohaterkę. Może dzięki "Bezdomnej" więcej z nas zacznie baczniej przyglądać się młodym mamom? Ignorowanie słonia w salonie, wcale nie sprawi, że on zniknie! Jednego jestem pewna - jeśli choć jedna, jedyna osoba zrozumie coś po przeczytaniu tej powieści, uwierzy, że depresja poporodowa naprawdę istnieje, pani Michalak osiągnie największy możliwy sukces.
To dopiero moje drugie spotkanie z autorką, a już teraz wiem, że szufladka, do której próbowałam ją wsadzić, jest bardzo daleka od rzeczywistości. Uwierzyłam w stereotypy, dokładnie tak jak bohaterowie tej historii, choć mniej krzywdzące. Katarzyna Michalak dała mi się jednak poznać, jako autorka uniwersalna i z przyjemnością sięgnę po inne jej pozycje. Jeśli będą choć w połowie tak oryginalne jak "Bezdomna", z całą pewnością nie będę rozczarowana! Kochani, czytajmy polskich autorów!