W ostatnim czasie na moim stosiku przeczytanych książek niezaprzeczalnie dominuje fantastyka. Jednak nie samą fantastyką człowiek żyje, więc dla odmiany postanowiłam sięgnąć po coś innego.
Z Mią Sheridan znamy się od dawna. Poznałyśmy się gdy przed laty ukazała się w Polsce jej duologia "A Sign of Love" o historii miłości, która narodziła się w sekcie religijnej oraz, dla mnie dużo lepsza i bardziej pikantna, opowieść gwiazdy porno "Stinger. Żądło namiętności". Od tamtego czasu wiernie obserwuje, co tym razem ciekawego wyjdzie spod jej pióra. Mój wybór tym razem padł na "Bez żalu".
"Czasami miłość potrzebuje tylko odrobimy bliskości, żeby rozkwitnąć".
Jak wiele innych opowieści Sheridan, ta również ma swój początek w latach młodości. Jessica i Callen, dwójka dzieci, skrzywdzona przez ludzi, którzy powinni ich kochać i być dla nich opoką, natrafiają na siebie przypadkiem. W uroczej scenerii zdewastowanych wagonów PKP, szybko nawiązują nić porozumienia i odnajdują w sobie pokrewne dusze. I choć nie było im dane długo cieszyć się swoim towarzystwem, każde z nich odcisnęło wyraźne piętno w życiu drugiego, wywierając tym samym wpływ na swoją przyszłość.
Ich ścieżki krzyżują się po latach, gdy Callen jako światowej sławy kompozytor, otoczony łańcuszkiem kobiet przypominający kolejkę do Lidla po crocsy na promocji, odbiera nagrodę. Jessica powoli rozwija swoją karierę tłumacza historycznego. I jak zawsze u Sheridan: losy ludzi, którzy na pozór nie mają nic ze sobą wspólnego splatają się, rozpala się iskra namiętności i...
No właśnie. I co dalej? Między gąbkami (ale takimi bez sosu pomidorowego) rozpoczynają się podchody, podloty, jedno skacze, drugie ucieka. On, urzeczony jej pięknem i wrażliwością, z dnia na dzień porzuca życie rozwiązłego singla i nie dostrzega już żadnych, innych kobiet. Ona, oczarowana i rozmarzona, lecz jednocześnie świadoma tego, że ich krótka przygoda niedługo dobiegnie końca. Oboje dźwigający bagaż doświadczeń, sekretów i krzywdy z dzieciństwa.
Gdyby rozpisać ten schemat w punktach wyjdzie nam sztampowy romans z delikatnymi, niezbyt pikantnymi scenami erotycznymi. I choć zazwyczaj nie razi mnie to w tym gatunku - w końcu wiem, że nie sięgam po literaturę najwyższych lotów, co najwyżej gołębich podlotków - to w tym przypadku wyjątkowo mnie to raziło. Fabuła była aż nazbyt oczywista i chociaż poprzetykana historycznymi losami o Joannie D'Arc, których badaniem zajmuję się Jessica, aż kuła w oczy swoją przewidywalnością i monotonnością. Głównym bohaterom brakowało charakteru. Jessica była nieco przesłodzona, a przy tym naiwna i pozbawiona jakiegokolwiek doświadczenia życiowego. Przypominała chomika wypuszczonego ze szklanej kuli, który uczy się kroczyć po świecie. Za to Callen? Był po prostu irytującym dupkiem. Oczywiście każda kobieta w promilu dwustu kilometrów marzyła tylko i wyłącznie o tym, żeby skoczyć mu do łóżka. Jego sławę, jako kompozytora muzycznego można przyrównać do Beckhama (chociaż pewnie nawet Beckham nie ma aż takiego powodzenia). O ile samo wydawnictwo i korekta spisały się i dały radę, to w międzyczasie sama autorka zaserwuje nam takie smaczki od których nie będziemy wiedzieli czy to co widzimy na oczy dzieję się na prawdę...
"Wszystkie bitwy wygrywamy lub przegrywamy najpierw w swoim umyśle".
Podsumowując. Wbrew pozorom nie jest to zła książka. Spokojnie można poświęcić jej dzień lub dwa, żeby troszkę się "odmóżdzyć" i zrelaksować. Nie trzeba się przy niej skupiać, a już po paru pierwszych rozdziałach wiemy jak to się skończy. Na uwagę zasługuję ciekawa interpretacja losów Joanny D'Arc oraz religijne, ale jednocześnie romantyczne spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość.
Przedstawiona historia jednak nie ukazuje niczego nowego, czego byśmy już nie znali, a sami bohaterowie nie czarują ani swoim urokiem, ani inteligencją. Można przeczytać, ale bez żalu stwierdzam, że równie dobrze można sobie odpuścić i sięgnąć po coś ciekawszego - chociażby każdą inną książkę Sheridan. ~ hybrisa