Każdy chce kochać i być kochanym, ale nie każdy chce, jest gotowy i potrafi nad miłością pracować. Nie każdy też dostrzega konieczność takiej pracy. Jeżeli ty czujesz w sobie tę gotowość, jeżeli widzisz, że twoja więź z partnerem/partnerką słabnie i aż się prosi o ten wysiłek, ale nie wiesz, z której strony ugryźć temat – książka Olgi Kordys-Kozierowskiej okaże się przystępna i pomocna. Również dla mężczyzn, którzy zechcą się w tej kwestii otworzyć. Autorka opiera się na własnych doświadczeniach, wiele technik i ćwiczeń testuje w swoim własnym związku, braku autentyczności nie można więc jej zarzucić. Trudno też nie podziwiać jej partnera. Bo nie zapominajcie, że do tanga trzeba dwojga.
Gdybym miała krótko przedstawić główną myśl tej książki, nie powiedziałabym jednak, że jest ona o tym, jak budować miłość i o nią dbać. Powiedziałabym raczej, że uczy zasad dobrej, zdrowej komunikacji. To właśnie ona jest podstawą relacji. Jeśli uczysz się trudnej sztuki rozmowy, mówienia i słuchania – jesteś w dobrym miejscu, z którego możesz ruszyć dalej i iść w dobrym kierunku. Jest to niewyobrażalnie trudne, gdy nie wyniosło się dobrych wzorców z domu rodzinnego – coś o tym wiem. Autorka przemyca ponadto sporo cennych wskazówek dotyczących traktowania siebie, a to dlatego, że relacja z samym sobą nie jest wcale mniej ważna. Dla mnie akurat, w tym momencie życia, w którym się znajduję, jest to szczególnie istotne. Traktowanie siebie z miłością i czułością praktykuję bowiem dopiero od niedawna.
Jest więc komunikacja, która buduje – nie rujnuje. Jest docenianie zamiast oceniania. Można się dogadać, jeżeli np. kłócimy się nie dla samej kłótni, ale dla określonego celu, który nazwiemy przed sobą i przed partnerem/partnerką. Związek z drugą osobą naprawdę może być piękny i trwały, jeżeli będziemy go aktualizować (po wyjaśnienia odsyłam do książki), bo nic nie jest dane raz na zawsze i nie pozostaje takie samo na zawsze. Jedną z rzeczy, które szczególnie zapamiętam z książki jest konstatacja dotycząca terapii par. W jej wyniku czasem związek umacnia się i trwa, a czasem ludzie decydują się go zakończyć – z tą różnicą, że po terapii większe są szanse na rozstanie bez wywlekania brudów i obrzucania się błotem. Jest to ważne zwłaszcza w przypadku, gdy ma się dzieci.
Kwestią bezdyskusyjną pozostaje, że miłość to czasownik, a tytuł jest trafiony jak rzadko. Książka Olgi Kordys-Kozierowskiej jest dla ludzi otwartych, na pewno nie dla biernych, zgnuśniałych kanapowców, fanów bamboszy i miłośniczek plastikowych wałków na włosy – chyba że owi/owe się ockną. Prezentuje szereg praktycznych rozwiązań, ale celowo nie podaję ani jednego przykładu (nie wszystkie też przypadły mi do gustu) – po prostu sam/-a je poznaj, bierz i korzystaj, sprawdzaj na sobie. To jest jak kalendarz czy spis zadań, który należałoby mieć zawsze przy sobie i w razie potrzeby do niego sięgać, wracać. Nie sposób nie zauważyć, że ułatwia i uprzyjemnia sprawę szata graficzna – przecudowna okładka, świetne i tchnące świeżością rysunki Kariny Piwowarskiej w środku oraz przyjazna czcionka. Podkreślam to szczególnie, bo zazwyczaj nie zwracam uwagi na wygląd książki. Tu jednak ma on znaczenie.
Miłość to czasownik jest przewodnikiem i poradnikiem dla ludzi, którym się chce. Kochać i pracować. Nad sobą i nad miłością.
Czy to łatwe? Nie. Z całą pewnością - nie.
Czy możliwe? Tak. Z całą pewnością - tak.