Klonowanie ludzi jest powszechnie zabronione i uważane za nieetyczne. Istnieje jednak takie miejsce, w którym jest to akceptowane przez społeczeństwo, a posiadanie klona ludzkiego to wyraz bogactwa i przynależności do najwyższej warstwy społecznej. Ma to na szczęście miejsce w świecie wykreowanym przez Rachel Cohn, która w 2002 roku zadebiutowała powieścią Gingerbread.
Na wyspie Dominium życie jest idealne, wręcz rajskie. Ludzie kąpią się w odmładzających, przyjemnych wodach morza Io, całymi dniami wylegują się na plaży i ogólnie nic nie robią. A wszystko przez klimat panujący na wyspie, który dodatkowo uprzyjemniany jest specjalnym tlenem premium. Warunki są tam tak cudowne, że ludziom zwyczajnie nie chce się nic robić. Zaczęto więc szukać rozwiązania tego problemu, ponieważ jednak ktoś coś musi robić: gotować, sprzątać, budować nowe miejsca itp. I znaleziono go. Rozpoczęto produkcję klonów, która polega na usunięciu duszy zmarłego człowieka, zreplikowania jego ciała i umieszczeniu w nim chipa lokalizującego. Proste, nieprawdaż? Bohaterka powieści Beta, Elizja, jest właśnie takim klonem. Od innych przedstawicieli jej gatunku różni ją jednak to, że jest wersją beta, czyli próbną, jako że ma naście lat. Zazwyczaj klony są już dorosłe, natomiast lekarz podejmująca się klonowania próbuje stworzyć betanastolatki, które byłyby doskonałymi towarzyszami ludzi.
"Ludzie unikają patrzenia nam prosto w oczy, co - jak mi uświadomiono - uchodzi za towarzyski nietakt: oczy, w których nie widać duszy, są przerażające dla oczu, z których dusza wyziera."
Elizja zostaje wystawiona w butiku na sprzedaż, gdzie bardzo szybko znajduję nabywcę, jaką jest żona gubernatora. Kobieta tęskni za córką i postanowiła sobie sprawić jej zamiennik. W jej domu pracuje już cała masa klonów, począwszy od ochroniarzy po osobistego masażystę. Jest niesamowicie bogata i wolny czas spędza na zakupach, plotkach z przyjaciółkami i ogólnie na nic nierobieniu. Elizja jako "córka" ma po prostu spędzać z nią czas oraz bawić się z pozostałymi dziećmi kobiety. Na początku oczywiście wszystko jest w porządku jednak szybko Elizja zdaje sobie sprawę, że nie jest do końca normalna. Zaczyna się od tego, że uświadamia sobie, że smakuje jej ludzkie jedzenie, choć klonom do funkcjonowania wystarczą jedynie shaki truskawkowe. Czy wszystko z nią w porządku? Czy nadaje się tylko do dezaktywacji? A może wręcz przeciwnie? No i jaką rolę odegra w całej tej historii Tahir?
Książka ta zahipnotyzowała mnie swą okładką. Gdy tylko zobaczyłam ją w sieci stwierdziłam, że muszę ją przeczytać, choć jeszcze wtedy nie wiedziałam o czym tak dokładnie jest. Najprawdopodobniej jest to zasługa kolorów.
"Gdybym miała jakąkolwiek władzę nad własnym życiem, mogłabym... co bym mogła? Co mogłam zrobić w przeszłości, co mogłabym zrobić teraz, co w przyszłości, by pomóc Becky? Co by się zdarzyło, gdybym była architektem własnego losu, a nie zaledwie pionkiem?"
Główna bohaterka, Elizja, to postać co do której mam mieszane uczucia. Raz się lubiłyśmy, raz troszkę mniej. Czasem zachowywała się zbyt infantylnie, podejmowała zbyt pochopne decyzje albo latała i robiła wokół siebie zamieszanie (choć może ten bałagan istniał bardziej w jej wnętrzu), co mnie irytowało. Były jednak takie momenty, w których jej reakcje podobały mi się, więc nie skreślam jej całkowicie. Na świat patrzymy z jej perspektywy, gdyż narracja jest pierwszoosobowa, dlatego świetnie widać jak zmienia się jej sposób myślenia, spostrzegania wszystkiego dookoła. Wystarczy przeczytać sobie kilka zdań z początku książki i z końca i już widać, jaką przemianę przeszła.
Świetnie zostały też ukazane relacje między członkami rodziny, w której Elizja mieszka. Tak naprawdę ich rozmowy polegały na kłótniach i udowadnianiu swojej racji. Autorka nie mówi tego wprost tylko pokazuje ich w różnych domowych sytuacjach, z których da się wywnioskować, jak jest naprawdę. Również świetnie został ukazany pogardliwy stosunek ludzi do klonów.
Bałam się, że miłość Elizji i Tahira zostanie wysunięta na pierwszy plan i będę miała do czynienia z romansidłem, jednak na szczęście tak się nie dzieje. O dziwo Tahir pojawia się dopiero ok. setnej strony, nie na samym początku, co bardzo mnie cieszy, bo dzięki temu można zaobserwować jak Elizja aklimatyzuje się w nowym środowisku i poznać życie na Dominium.
Powieść czyta się szybko, choć są też momenty, w których trudno mi się było skupić i czułam się lekko znudzona, ale na szczęście było ich niewiele. Uczy, że warto walczyć o samego siebie i o wartości, jakie się wyznaje. Końcówka jest już pełna wydarzeń, a samo zakończenie ma miejsce w niezwykle ważnym momencie przez co mam ogromną ochotę na kolejną część. Jeśli jesteście ciekawi, jak wygląda życie w miejscu idealnym, bo takim w pierwszej chwili wydaje się być wyspa Dominium, to możecie je poznać właśnie w tej powieści.