Co trzeba zrobić, żeby Walter Isaacson, najbardziej ceniony i najpopularniejszy obecnie biograf, zainteresował się twoim życiem? To bardzo proste: wystarczy być drukarzem, dziennikarzem opiniotwórczym, genialnym naukowcem i wynalazcą, a także w wieku emerytalnym zostać posłem i lobbystą, ojcem założycielem Stanów Zjednoczonych chadzającym na bale do Marii Antoniny w czapce z kuniego futra, do tego żyć w ciekawych czasach, czyli po prostu musisz być Benjaminem Franklinem.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, gdy kartkowałem książkę przed lekturą, to niezwykle rozbudowana bibliografia. Dobre 80 stron z 650, to właśnie spis źródeł: publikacji, materiałów wykorzystanych przez Isaacsona przy jej pisaniu, ilustracji i tak dalej. Ucieszyło mnie to przynajmniej tak, jak Franklina podpisanie Deklaracji Niepodległości, bo solidne źródła to dla mnie podstawa w tego typu pozycjach i zwiastują porządnie wykonaną robotę reasercherską, w której zresztą autorowi pomagało bardzo wiele kompetentnych osób, o czym świadczą podziękowania dla naukowców i badaczy zarówno życia i losów samego Franklina, jak jego epoki, także już na wstępie plus za solidność.
Również wydanie książki można określić jako solidne. Co prawda oprawiona jest w miękką okładkę ze skrzydełkami, ale za to edytorsko i graficznie stoi na bardzo wysokim poziomie i miło mi się z dziełem Isaacsona obcowało. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to po pierwsze: wspomniana wyżej miękka okładka (nie byłby to dla mnie problem, gdyby na rynku było wydanie w twardej oprawie, i potencjalny nabywca miałby wybór, ale nie ma) i druga wada, poważniejsza i irytująca mnie jak oświecenie romantyków, to przypisy umieszczone na końcu książki, nie bezpośrednio pod tekstem. Jest to niezmiernie frustrujące, bo przypisów i rozdziałów jest we "Franklinie" dużo (rozdziałów jest 18) i każdorazowe wertowanie tej cegły wybijało mnie z czytelniczego rytmu, a czytać przypisy u Isaacsona warto, bo zawierają dużo ciekawych informacji. Swoją drogą wiem, że w piekle jest osobny krąg dla ludzi, którzy umieszczają przypisy na książki, także strzeżcie się!
Przejdźmy jednak do tego co najważniejsze, czyli do samego tekstu. Jak pisałem wyżej, książka podzielona jest na osiemnaście rozdziałów, ułożonych chronologicznie. Każdy książkowy rozdział to też nowy rozdział w życiu Franklina, czasami powodowany sprawami osobistym, czasami zawodowym, do tego Isaacson daje czytelnikowi szerszy kontekst historyczno-społeczno-obyczajowy, przekładając na "obecne czasy" opisywane wydarzenia. Muszę przyznać, że przyjęta przez autora metoda - prosta i elegancja - świetnie się sprawdza przy tak bogatym i żywotnym bohaterze jak Franklin, bo często zdarza się, że duża ilość materiałów i rzetelność w ich wykorzystywaniu, ostatecznie czyni z książki, może i dzieło jest wartościowe dla badacza, ale dla zwykłego czytelnika wiejące nudą i przytłaczające: datami, nazwiskami etc..
We "Franklinie" tak nie jest. Isaacson pisze prosto i celnie, czasami dowcipnie, co sprawia, że wykreowany przez niego obraz bohatera, jest wielowymiarowy, tak pod względem prywatnym, uczuciowym jak i zawodowym, czy politycznym.
Isaacson nie ucieka również od kontrowersji, a postać Franklina wzbudzała i wciąż wzbudza ich naprawdę sporo, przy czym Isaacson nie ukrywa swojego pozytywnego stosunku do niego i do roli, jaką Franklin odegrał w historii, tak więc ostatecznie dostajemy biografię wyczerpującą, ale nie nudną, napisaną w pozytywnym tonie, ale nie pomijającą "ciemnych stron i szarości".
Kiedy więc następnym razem ktoś zapyta mnie: "Hej nie czytałeś ostatnio jakiejś dobrej biografii" z całą pewnością i z intencjami czystymi, jak sumienie purytanina polecę mu "Benjamina Franklina", a samego Waltera Isaacsona dodaję do listy autorów godnych uwagi.
Za możliwość lektury tej świetnej książki dziękuję klubowi recenzenta portalu nakanapie.pl