Pochodząca z zamożnej rodziny Celia Werner to kobieta, której dorosłe życie wcale nie wygląda jak bajka. Nie wyszła za mąż, nie ma dzieci, jej firma ledwo przędzie, a nieustannie martwiąca się o opinię publiczną matka wciąż przypomina córce o wszystkich porażkach. Edward Fasbender, przez wielu postrzegany jako Diabeł, to biznesmen i największy rywal biznesowy ojca Celii. Dla władzy jest w stanie zrobić wszystko – włącznie z zawarciem małżeństwa. Jego wyborem na żonę idealną jest właśnie ona. Osiągnięcie celu nie jest jednak tak łatwe, jak się tego spodziewa. Rozpoczyna się gra – niebezpieczna, ale i niezwykle wciągająca.
Pierwszego spotkania z twórczością Laurelin Paige zdecydowanie nie zaliczyłabym do grona tych udanych. O ile historia rozpoczęła się niezwykle fascynująco, o tyle każdy kolejny rozdział był katorgą, przez którą ledwo przebrnęłam.
Dobre strony? Okładka. Okładka jest piękna i utrzymana w kolorystce, która przemawia do mnie w stu procentach. Grubość książki również jest optymalna. Podoba mi się także tematyka, nawet jeżeli nie należy do grona tych bardzo oryginalnych.
Niestety minusów było znacznie wiele. Chociaż styl i użyty w książce język są niezwykle proste, to jednak niektóre zdania były tak zawiłe, że musiałam wracać do nich po kilka razy, by w ogóle zrozumieć sens akapitu. Równie zawiłe były motywacje głównej bohaterki oraz jej zachowanie w ogóle. Celia prowadzi i wielokrotnie wspomina o jakiejś grze, której powodów i zasad nie byłam w stanie ogarnąć. Dopiero w połowie lektury i przy pomocy internetu zorientowałam się, że książka jest połączona z jakąś inną serią, której niestety nie miałam okazji czytać. Być może to zaburza mój odbiór tej lektury, ale kobiecą postacią byłam tu zwyczajnie rozczarowana. Bogata, piękna, może mieć wszystko, ale w rzeczywistości nie ma niczego. Celia to postać niezwykle irytująca i w pewnym momencie nie byłam pewna, w jakim kierunku autorka chciała ją poprowadzić – silnej i niezależnej babki czy może jednak uległej, potrzebującej ,,prawdziwego” mężczyzny dziewczynki. Z jednej strony przekonuje nas, że jest wyprana z emocji i do wszystkiego podchodzi na chłodno, by za chwilę gwałtownie zareagować na niepowodzenie niczym rozpieszczone dziecko. Sam Edward to typowy samiec alfa, który lubi dominować i który nie akceptuje sprzeciwu. I chociaż faktycznie lubił się porządzić wszystkimi dookoła, to jednak ostatecznie ani trochę nie uwierzyłam w jego władcze podejście do ludzi oraz świata.
Nie czułam chemii między bohaterami, nie rozumiałam ich wzajemnej fascynacji, a już na pewno nie uwierzyłam w grę, o której ciągle jest mowa. Celia chciała knuć swoje intrygi, ostatecznie jednak zawsze oddawała zwycięstwo Edwardowi. Pozorna zawiłość tej relacji to ogromne rozczarowanie, ratowane jedynie dobrze napisanymi scenami erotycznymi, choć jest ich tak niewiele, że nie nacieszyłam się nimi w satysfakcjonujący mnie sposób. Wiele scen to coś zupełnie niepotrzebnego, dorzuconego prawdopodobnie dla zwiększenia objętości tekstu.
Mam wrażenie, że ta książka jest o wszystkim i o niczym, że autorka bardzo chciała, ale jej nie wyszło. To miało być coś oryginalnego, wciągającego, mrocznego, ale zamiast tego wyszedł przysłowiowy groch z kapustą. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że zakończenie naprawdę mnie zaskoczyło i sprawiło, że… jestem skłonna sięgnąć po kolejną część, by dowiedzieć się, co będzie dalej.
Reasumując, muszę napisać, że powieść była słaba pod wieloma względami. Bohaterowie, ich historia, motywacje – to mnie nie wciągnęło. Z drugiej strony mamy jednak porządnie napisane sceny erotyczne i zakończenie, które wbija w fotel. Będę musiała tę książkę jeszcze raz przeanalizować.