Chyba każdy z nas, choć raz zastanawiał się jakby to było gdyby stracił pamięć, wymazał przeszłość i musiał zacząć od nowa. Czy przyszłoby to nam z łatwością, czy raczej męczylibyśmy się chcąc na nowo odkryć swoją przeszłość? Taką porcję wrażeń dostarcza nam Becca Fitzpatrick znana autorka, której książki zostały przetłumaczone na kilkadziesiąt języków, w trzeciej już powieści „Cisza”, która jest kontynuacją poprzednich dwóch tomów: „Szeptem” i „Crescendo” , historii o zwykłej nastolatce i upadłym aniele.
Nora zostaje porwana, po kilku miesiącach budzi się na cmentarzu z pustką w głowie. Nie pamięta nic, jak się okazuje z ostatnich pięciu miesięcy swojego życia. Po powrocie do domu, nie potrafi wrócić do normalnej codzienności. Powracając na cmentarz odnajduje czarne pióro które wywołuje w niej uczucia nie do opisania, a co dziwniejsze w jej wyobraźni widzi parę czarnych, magnetycznych oczu. Spotkanie ze Scotem – dawnym przyjacielem z dzieciństwa oraz ostatnią osobą z którą miała kontakt przed zniknięciem, uświadamia jej że jest okłamywana przez matkę – która umawia się z ojcem jej największego wroga, i przyjaciółkę – która diametralnie zmieniła swoją postawę co do facetów. Razem ze Scotem Nora postanawia rozwikłać sprawę i pokonać Czarną Rękę. Jednak nic nie jest takie jak jej się wydaje, na swojej drodze spotyka tajemniczego Jev’a który wzbudza jej zainteresowanie i przywołuje urywki wspomnień, a także wywołuję lawinę zdarzeń i niebezpiecznych akcji. Czy Nora odzyska pamięć, a co najważniejsze czy odnajdzie Patcha? Co z Czarną Ręką i jej piekielnymi intrygami? Tego wszystkiego dowiedzie cię sięgając po książkę.
Książka wydaje mi się (jak na razie) najlepszą z tej serii. Muszę przyznać, że niechętnie i z dużym ociąganiem sięgnęłam po nią – spowodowane to było wielką przerwą pomiędzy częścią drugą a jej kontynuacją, jednak kiedy byłam już po pierwszym rozdziale nie mogłam się od niej oderwać.
Dużym plusem tej książki – jak i całej serii, jest to że ma łatwy i prosty język, który trafia do każdego czytelnika, no i w końcu nie jest to powieść o wampirach, których teraz jest na pęczki. Następnym pozytywem jest odskocznia od poprzednich części – jak wcześniej było dużo czułości między Patch’em a Norą, a mało akcji, tak tutaj jest na odwrót. Nora staje w obliczu zagrożenia i musi się z nim rozprawić sama, co pokazuje jak bohaterka zmieniła się od pierwszej książki. Akcja nie toczy się tylko wokół jednego wątku, ale jest ich wiele. Nie wiem jak to powiedzieć, ale nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy w całej powieści, tym bardziej zakończenia, co w pełni mnie satysfakcjonuje i motywuje po sięgnięcie kontynuacji.
Dziwnym zjawiskiem jest dla mnie to, że mimo iż mam dokładny opis Patch’a nie potrafię go sobie wyobrazić. Mam nakreśloną jakąś postać, ale nie sprecyzowana. Jest to dla mnie dziwne, bo zazwyczaj potrafię wykreować sobie postać męską, a tutaj jedynie widzę: „parę czarnych, magnetycznych oczu wpatrzonych we mnie” – dokładnie tak jak Nora.
Przez „Ciszę” może nie przewija się masa bohaterów, ale za to lepiej możemy poznać poprzednich np. Scott okazał się bardzo ciekawą postacią, podobnie jak Patch ma w sobie „to co” co przyciąga i pociąga do niego. O samym Patch’u nie będę pisać, bo z poprzednich recenzji dobrze wiecie jak bardzo lubię, czy raczej kocham tego faceta.
Czy polecam? Zdecydowanie tak. Komu? Fanom upadłych aniołów, paranormal romance, jak i każdemu kto szuka dobrej i lekkiej książki na chłodne wieczory. Mimo iż książka nie jest wybitnym arcydziełem, co zapewne każdy wytknie, oceniam ją na maksimum z tego względu, że jeszcze żadna seria nie wywoływała u mnie takich emocji jak ta. Jeszcze raz polecam i zachęcam do przeczytania.