Miałam obawy co do tej pozycji, gdyż wyglądała jak typowa lektura dla nastolatek, które nie liczą na nic więcej niż „Ona kocha jego, ale nie wie, czy on ją kocha, on też, ale jednak się rozstają, ojej, straszne, o, patrz, a jednak do siebie wrócili! Jej!”. Zaintrygowała mnie natomiast okładka (bo choć różowa, to bez obecności całującej się namiętnie pary i niepotrzebnych zdobień), tytuł oraz grubość książki – niby o czym da się pisać przez ponad trzysta stron?! (Pomińmy słynny przypadek Stephenie Meyer i jej „Zmierzchu”). Okazuje się, że jest o czym i to w taki sposób, że przeczytałam książkę w kilka dni, nie mogąc się zupełnie od niej oderwać, a choć minęło sporo czasu, nadal wspominam ją bardzo miło.
Powieść opisywana jest oczami siedemnastoletniej Ruby, którą poznajemy w chwili, gdy po raz pierwszy widzi swoją elegancką sypialnię w domu jej starszej siostry. Powoli cofamy się przeszłość. Okazuje się, że matka rudowłosej Ruby to alkoholiczka, która pracowała dorywczo, miała napady złego humoru (podczas których rzucała naczyniami i zapominała o tym, że są urodziny jej córeczki lub święta Bożego Narodzenia), uciekała przed podatkami, rachunkami czy ludźmi, którzy pragnęli sprawdzić, co się dzieje, a jej najmłodsza pociecha to wszystko tolerowała i pomagała poprzez podwożenie do pracy czy tłumaczenie. Pewnego dnia matka znika, zostawiając ją samą z kluczem od domu, który zawiesiła sobie na szyi jak wisiorek oraz długami. Wówczas dziewczynie pomaga pomoc społeczna i wracamy do punktu wyjścia. Sarah pokazuje nam dwa różne punkty widzenia na tę samą sytuację, dzięki czemu nabiera ona szczegółów i wreszcie wiemy, jaka jest prawda.
Na pewno nie tego się spodziewałam, gdy po nią sięgałam, bo różni się od większości książek o podobnym schemacie (w każdym razie takim, jaki się na pierwszy rzut oka wydaje, bo nie jest to do końca romans, raczej obyczajowa opowieść dla młodzieży). Nie inaczej jest z główną bohaterką. To dziewczyna inteligentna, trzymająca się na uboczu dla własnego bezpieczeństwa, twarda, odpowiedzialna, zamknięta w sobie, znająca chyba wszystkie wybiegi oraz najgorsze sztuczki, które poznała nim na dobre weszła w świat dorosłych. Podziwiam ją za to, że się nie poddaje, stara się utrzymać na powierzchni, być kimś lepszym – lepszym od jej matki. Jednocześnie ogromnie jej współczuję, gdyż wiele z planów, które sobie usnuła, nie ma prawa się ziścić przez to, gdzie się urodziła.
Oczarował mnie styl pisania Dessen. To coś naprawdę niezwykłego, gdyż bardzo trudno pisać w pierwszoosobówce, aby nie wydało się to drewniane, a jednocześnie, by nie zapomniano o tym, że bohater mówi mową raczej potoczną. Sarah zachowała oba składniki, co się chwali. Jej niecodzienne rozważania wplecione w fabułę opowieści sprawiają, że nabierają nowego koloru, czegoś świeżego. Dzięki niej nauczyłam się patrzeć na te same sprawy pod innym kątem. Krótkimi zdaniami zakreślała w fantazyjny sposób całą sytuację.
Także to, w jaki sposób pisze, wpłynęło na to, jak wykreowała swoich bohaterów. Jest ich tyle, by wypełnić cały świat naszej Ruby. Autorka roztacza przed nami wizję ich sytuacji rodzinnej, tego, jacy są wyjątkowi, a jednocześnie tacy jak my – walczący z murami, jakie wokół siebie wybudowali. Cały czas towarzyszą nam ich zabawne perypetie, plany na przyszłość, odwaga i wytrwałość w dążeniu do celu i drobne tajemnice. Tak naprawdę mroczne widma, z jakimi mieli niby walczyć Nate oraz Ruby są raczej oczywiste, chociaż nie zaprzeczę, że zaskoczyło mnie to, jak wiele łączy tych sąsiadów ze sobą. Nawet epizodyczne postacie nie są w żadnym razie niepozorne dzięki poczuciu humoru i temu, jaki wpływ mają na życie dziewczyny.
Bo to nam pokazuje „Zamek i klucz” – że czasem wystarczy jeden ruch, by wszystko zburzyć, jedna kropla, która przeleje czarę goryczy. Tego uczucia na pewno tutaj nie brakuje. W przeciwieństwie do płynących w morzu lukru i miodu opowiastek amerykańskich pisarzy, ta historia sprawiała, że śmiałam się wraz z bohaterami, z ich sukcesów, jednocześnie mając łzy w oczach, ponieważ wiedziałam, ile trudu ich to kosztowało. Nie wszystko przychodzi z łatwością, lecz na pewno da się wiele przezwyciężyć, by móc cieszyć się spełnieniem.
Zżyłam się z każdą z postaci i choć teraz ich imiona gdzieś się rozmyły, pamiętam najdrobniejsze cechy ich charakterów. Podobały mi się relacje Cory i Ruby - sióstr, które muszą nauczyć się ponownie sobie zaufać i żyć ze swoją nienajlepszą przeszłością.
Z żalem odłożyłam tę pozycję na półkę w bibliotece miejskiej. Miłe w dotyku, ładnie wydrukowane i świetnie sprawdzone kartki były warte każdej sekundy, którą przy nich spędziłam, mimo, że nie było to może arcydzieło literatury.