Świat skończy się któregoś dnia. Tego każdy z nas jest pewny, lecz w głębi serca boi się, że tego końca dożyje. Media masowe co rusz zapowiadają rychły koniec. Kolizja meteorytu z naszą planetą, zmiana klimatu, wybuchy wulkanów to tylko część mrocznych scenariuszy o upadku ludzkości.
Całkiem inny pogląd na ostatnie chwile Ziemi jaką znamy ma autorka M. Sajnog w powieści pod tytułem "Balony". Jest to debiutancka powieść pisarki, której z jednej strony się obawiałem, a z drugiej strony mnie intrygowała.
Czerwone jak krew, piękne balony uniosły się rankiem nad miastem. Istniały tylko chwilę, widziało je niewiele osób, lecz każdy na Ziemi miał poczuć to co one zwiastowały. Okazało się bowiem, że balony miały w sobie tajemniczego wirusa. Kiedy zaatakował on zwierzęta, wybuchła panika. Weterynarze nic nie mogli poradzić na to, że stosunkowo zdrowe zwierzęta po prostu przestają oddychać. A to miał być tylko początek, gdyż zarażony był już każdy człowiek na Błękitnej Planecie.
W krótkim czasie ludzie zaczęli dziczeć. Zaczęli zachowywać się jak zwierzęta, zabijając siebie na wzajem. Cała ludzka cywilizacja upadła. Ocalało niewielu ludzi, którzy są głównymi bohaterami powieści, próbującymi po prostu przetrwać koniec świata.
Powieść "Balony" wywodzi się z gatunku postapokaliptycznej fantastyki . Z krwi trupów ludzi i zwierząt wyrastały rośliny o pięknych białych i czerwonych kwiatach. Im więcej śmierci tym silniejszy był wirus, który był myślącą istotą zdolną do kontrolowania człowieka.
Cała fabuła powieści toczy się wokół ludzi którzy stają się wrogami wirusa, którzy nie wiedząc o tym potrafią go zniszczyć i przywrócić utracony spokój. Okazuje się bowiem, że tylko nastoletnia dziewczyna Rossa (z pomocą przyjaciół) może uratować ostatnie strzępki ludzkości przed śmiercią. Tylko ona potrafi odnaleźć wejście do białego i czarnego drzewa. Tylko ona potrafi uleczyć Białe Drzewo i unieszkodliwić jego nemezis.
Powieść "Balony" jest książką na jeden wieczór (dosłownie), gdyż jej prosty język, nieustanne zwroty akcji i wciągający świat przedstawiony powodują mieszankę wybuchową, która może nie jednego doprowadzić do ciar na plecach i omamów sennych.
Może zacznę od początku, czyli od bohaterów. Jak się okazuje jest ich naprawdę sporo. Wspomniana wcześniej Rossa, weterynarz Eryk czy listonosz Adam to tylko wierzchołek góry lodowej (a raczej ludzkiej piramidy) stworzonej przez autorkę powieści. Moim zdaniem część z nich jest po prostu zbędna, gdyż przez całą powieść toczą się dwa osobne wątki które nie zdążyły się połączyć. Jeden z nich nic nie wnosił do roli Rossy w powierzonej misji.
Kolejnym bardzo ciekawym powodem dla którego ta książka jest warta polecenia jest schemat, który autorka utworzyła. Powieść składa się z prologu, w którym jest ukazana przegrana rasy ludzkiej, po czym w części głównej mogłem przenieść się w czasie i zobaczyć jak do niej doszło.
Bardzo odmienny styl pisania autora przypadł mi do gustu . Otóż dwa oddzielne wątki pochodziły z dwóch różnych gatunków epiki: historia Rossy miała charakter pamiętnika, który bohaterka prowadziła, natomiast reszta bohaterów była opisywana niczym bohaterowie antologii opowiadań. Różnicą był fakt, że wszystkie mocno się ze sobą łączyły.
Jest natomiast jeden bardzo duży minus tej powieści. Zakończenie (a dokładniej mówiąc... jego brak). Fabuł kończy się w połowie wątku. po czym następuje krótki opis świata, który powstał z inicjatywy wirusa i KONIEC. Skołowany nie wiedząc co się właśnie stało zacząłem JE analizować. Moje obawy się spełniły: jest to zakończenie otwarte (którego szczerze nie lubię).
Podsumowując, powieść jest naprawdę bardzo ciekawą pozycją na pierwsze dni wiosny. Piękna, budząca się do życia zieleń buduje genialny kontrast z tą niebezpieczną i śmiercionośną zielenią jaka opanowała świat w książce. Z mojej strony gorąco ją polecam. Barwne opisy sytuacji wywołają malutki dreszczyk podnosząc lekko tętno nawołując przy okazji do myślenia nad mocą przyrody, która ciągle wokół nas istnieje.