„Balony” to debiutancka powieść Małgorzaty Sajnog. Autorka, wg informacji widniejących na jej facebookowym profilu, zapowiada, że jest to pierwsza część opowieści o walce z wirusem. Tymczasem gdy pierwszy raz wzięłam książkę do ręki i spojrzałam na tytuł, tudzież pobieżnie omiotłam wzrokiem okładkę, pomyślałam, że jest to literatura dla dzieci lub lekka beletrystyka. Odłożyłam więc na bok, niech poczeka na odpowiedni nastrój do tego typu literatury. Kiedy nastrój już nadszedł i zapoznałam się z tekstem z tyłu okładki (nazywam go w zależności od jakości komunikatu zachęcajką-zniechęcajką), okazało się, że nie jest to ani lekka beletrystyka, ani tym bardziej literatura dla dzieci. Cóż było począć? Znowu czekać na odpowiedni nastrój? Eee, tam… Biorę i czytam. W moim przypadku doskonale sprawdziło się powiedzenie „Nie sądź po pozorach” lub też „Nie oceniaj książki po okładce”.
Skrótowy zarys fabuły brzmi tak oto... Pewnego dnia na niebie pojawiają się krwistoczerwone balony. Zjawisko wygląda zachwycająco i nikt nie spodziewa się, jak katastrofalne skutki może wywołać. Wkrótce bowiem zaczyna się rozprzestrzeniać nieuleczalny wirus, który atakuje najpierw zwierzęta, potem ludzi. Skutki epidemii są przerażające – w piorunującym tempie ginie większość populacji na całym globie. Nie ma prądu, nie ma Internetu, nie ma lekarstwa na zabójczy wirus, szerzy się destrukcja, Ziemia zmienia swoje oblicze…
W „Balonach” świat realistyczny przeplata się z katastroficzną jego wizją po ataku śmiertelnego wirusa, ale jakby tego było mało, mamy jeszcze wplecione elementy fantasy wraz z nawiązaniami do alternatywnych wymiarów. Schemat walki dobra ze złem jest sprawdzonym scenariuszem i stanowi kanwę wielu opowieści, w tym przypadku autorka podbija narrację także przesłaniem do ludzkości. Współczesny świat, świat, w którym ludzie żyją nie ze sobą a obok siebie, musi ulec zmianie i naprawie. Taką oczyszczającą rolę pełni wirus unicestwiający dużą część ludzkości od razu, a z pozostałej wydobywający najbardziej zwierzęce odruchy – ludzie rozrywają się na strzępy. Tylko garstka – odporna na wirus – próbuje przetrwać i poszukuje sposobu na względnie normalne życie. W tej apokaliptycznej wizji niemało jest krwi i brutalności, dlatego zdecydowanie nie jest to lektura dla dzieci, choć drastyczność scen autorka stara się niejako łagodzić fantastyczną scenerią. Sporo tu także wulgaryzmów, które mają podkreślać emocje bohaterów i dramatyczność akcji , choć miejscami są w mojej ocenie zbędne. Wiele elementów ma wymowne znaczenie lub można im przypisać drugie dno. Trafimy tu także na gorzkie spostrzeżenia na temat bieżących stosunków międzyludzkich, w których brakuje uczuć, ciepła, zainteresowania, a samotność i depresja to naturalne następstwa szwankujących relacji.
Gatunkowy patchwork pióra Małgorzaty Sajnog może nieźle przykuwać uwagę czytelnika, tym bardziej że autorka postanowiła nadać akcji szczególnie szybkie tempo, gdyż właściwie nie ma rozdziału, który by nie wnosił nowych treści. Dla urozmaicenia Sajnog zdecydowała się także opowiadać o wydarzeniach obierając za punkt centralny losy poszczególnych bohaterów. Fragmenty poświęcone wirusowi i wieszczące przyszłe wydarzenia także podnoszą temperaturę narracji i wkomponowują się wraz z pamiętnikowymi zapisami (datowanymi już na wrzesień 2019 (sic!)) w katastroficzną dramaturgię.
A fakt, że autorka umieściła akcję w… Polsce, potęguje jeszcze dreszczyk emocji, bo może ta hipotetyczna wizja wcale nie jest tak fantastycznie nierealna, biorąc pod uwagę miejsca i daty? Dodatkowo otwarte zakończenie pozostawiające czytelnika bez odpowiedzi na wiele pytań odnośnie fabuły może tłumaczyć zapowiedź autorki, że ciąg dalszy nastąpi. Niewątpliwie zwiększa to też poziom zainteresowania dalszymi losami bohaterów.
„Balony” Małgorzaty Sajnog przedstawiają obraz świata ulegającego zagładzie w wyniku niszczycielskiego wirusa. Ci, którym udaje się przeżyć, szukają w niepewnej i pełnej zagrożeń przyszłości sposobu, by dobro zwyciężyło zło. Paradoksalnie ulegająca unicestwieniu Ziemia wcale nie odstrasza efektami destrukcji, a w chaosie i bezładzie krzewiącego się zła tkwi wręcz pociągający rodzaj piękna. Ciemność przybiera różne oblicza kusząc atrakcyjną formą. Czy można to też odnieść do ludzkich dusz? Z wierzchu piękne i kuszące, a w rzeczywistości podłe i plugawe?