Życie Indianina obecnie chyba już nie cieszy się takim zainteresowaniem dzieci, jak dawniej. Pióropusze i fajki pokoju odeszły w zapomnienie, a na ich miejsce przyszli nowi idole, choć szkoda, bo życie rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej mogłoby być świetną bazą do budowania w dzieciach zaradności, szacunku wobec przyrody. Do takich wniosków doszłam po przeczytaniu komiksu o Yakarim – „Więźniowie wyspy”, jaki otrzymałam do zrecenzowania od Sztukatera. To dziewiąta część przygód małego Indianina z plemienia Siuksów, napisana przez Joba i zilustrowana przez Deriba, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Egmont. Seria powstawała jeszcze w latach siedemdziesiątych XX wieku, jednak do Polski trafiła dopiero w latach dziewięćdziesiątych, a regularnie zaczęła się ukazywać dopiero w 2019 roku.
Przygody Yakariego znam z telewizji, gdzie razem z dziećmi oglądałam serial animowany o tym młodym, ale jakże odważnym Indianinie. Chłopiec chce jak najszybciej stać się dorosłym wojownikiem, ale zanim to nastąpi, jego duch opiekuńczy, Wielki Orzeł, prowadzi go przez życie. Yakari rozumie mowę zwierząt. Spotyka na swojej drodze je wszystkie – nie tylko przyjazne, ale też podstępne drapieżniki.
Tak właśnie się stało w „Więźniach wyspy”. Yakari i jego przyjaciółka Tęcza oraz koń Mały Piorun utknęli na wzgórzu podczas wielkiej ulewy, która wkrótce zalała całą okolicę i odcięła dzieciom możliwość powrotu do domu. Muszą więc odczekać, aż wody opadną, jednak nie siedzą bezczynnie. Spotykają rodzinę łosi, a wśród nich młodego łosia ze złamaną nogą i postanawiają mu pomóc. Niestety, nie są tam sami – w pobliżu kręci się rosomak, który ma wielką ochotę pożreć ranne zwierzę.
Komiks, jaki miałam okazję przeczytać, ma naprawdę wiele zalet. Po pierwsze, będzie interesującą zachętą dla dzieci, które nie przepadają za czytaniem, by jednak zaczęły obcować ze słowem pisanym, bo tekstu w nim jest naprawdę niedużo, a i tak spokojnie można się zorientować w akcji, bo rysunki mówią o wiele więcej. Po drugie, walory edukacyjne przedstawionej historii są nie do przecenienia. Przede wszystkim można się z tej opowieści nauczyć ogromnej miłości do przyrody oraz konieczności niesienia pomocy słabszym, zranionym zwierzętom. Dla Tęczy pozostanie na wyspie, by opiekować się łosiem, wcale nie było łatwą i oczywistą decyzją, bo wolałaby być z rodzicami i nie narażać ich na troskę o siebie. W końcu okazało się to wyborem najlepszym z możliwych, bo to właśnie zwierzę najbardziej potrzebowało pomocy. Po trzecie, warto pomagać, bo dzięki temu, kiedy sami będziemy w potrzebie, ktoś nam również pomoże. Po czwarte wreszcie warto zauważyć, ze Yakari przedstawia przyrodę taką, jaką jest – to nie tylko kolorowe motylki i sarny skubiące trawę, ale też groźne, bezwzględne drapieżniki, które polują na słabszych, by zdobyć pożywienie. I nie ma co udawać przed naszymi dziećmi, że jest inaczej.
Serdecznie więc zachęcam do sięgnięcia po przygody Yakariego. To bardzo rozsądny chłopiec o dobrym sercu, który potrafi podejmować mądre decyzje i radzić sobie z trudnościami mimo, że jest jeszcze mały. Myślę, że spodoba się nie tylko wielbicielom Dzikiego Zachodu, bo jego dokonania z pewnością przyciągną wszystkich lubiących dynamiczne przeżycia czytelników. Dzięki znanym z telewizji bohaterom, narysowanym w podobnym stylu, będą mieli okazję poznać zasady rządzące światem natury i nauczą się z nią poprawnie obchodzić. Dobry sposób na nudę.