Prawdopodobnie nie poleciłabym tej książki, jako lektury szczególnie godnej przeczytania, a gdyby jej temat sam wypłynął, skwitowałabym poświęcony jej czas wzruszeniem ramion. A jednak to już zupełnie inny kaliber niż nieszczęsne Noc, morze i gwiazdy, którą nie tak dawno czytałam, i nie wspomnienie o tym, byłoby niesprawiedliwie dla biednej Kelly Harte, której skądinąd nie znam. Nie wiem nawet, czy napisała cokolwiek innego i chyba niekoniecznie palę się sprawdzać. Niemniej, w sumie czytało mi się przyjemnie. Jako że ostatnio jestem w nastroju tylko na lekką literaturę, seria w spódnicy raczej jest na wymaganym poziomie. Co prawda tytułowa Joanna nieco mnie denerwowała, no bo kto rzuca swojego ukochanego faceta bez słowa z powodu jednej złośliwości rzuconej pod swoim adresem? No dobrze, rozumiem, że tam się jednak trochę więcej działo niż ta jedna kłótnia, ale i tak… Można zrobić awanturę, odejść, cokolwiek, ale zwykle człowiek opamiętuje się… szybciej niż sugeruje to „Masz nową wiadomość”. A skoro padł już ten niefortunny tytuł… Ja rozumiem, że to miał być prawdopodobnie chwyt reklamowy, przyciągający rzesze fanów Meg Ryan i Toma Hanksa, ale… nawet ja ze swoim kiepskim angielskim nie przetłumaczyłabym oryginalnego Guilty Feet w ten sposób. Zwłaszcza, że przez dodanie „nową” w celu uchronienia się przed zaskarżeniem ze strony producentów „Masz wiadomość”, tytuł robi się za długi i traci rytm. No i jest taki dosłowny w stosunku do treści… Wiem, że teraz się czepiam, ale denerwują mnie bzdurne przekłady tytułów zarówno książek, jak i filmów i teraz dałam upust swojej małej frustracji w tym temacie. Tak naprawdę jednak, poza tym, że Joanna trochę mnie denerwowała, książkę czytało się przyjemnie. O niebo przyjemniej niż pozycję pewnie dużo bardziej znanej od Kelly pani Graham. Nie było tam co prawda żadnej egzotycznej wyspy, ani sztabek złota, a zwykłe miasteczko Leeds, ale jednak wszystko było naprawdę bardziej ciekawe. Intryga z podłą Libby, interesujące postaci drugoplanowe jak cukierowata barbie Aisling, która okazuje się jednak całkiem do rzeczy i ambiwalentna Nicola. Oraz to, że Jo wymyśla sobie Sarę, by… nadal utrzymywać kontakt ze swoim chłopakiem. Cóż, to wydaje się idiotyczne, ale pierwsza nie rzucę kamieniem;) Miałam w swoim życiu trochę przygód z „byłymi”, wiem, jak jest. Dlatego zdaję sobie sprawę, że w tym miejscu pani Harte bardzo zbliżyła się do prawdy o nas, zazdrosnych i czasem zupełnie nielogicznych kobietkach. To naprawdę nie jest zła książka, zwłaszcza jeśli bierze się ją do ręki z myślą o babskiej rozrywce. A zatem… chyba jednak wyszło mi, że polecam? Niechaj i tak będzie. Na długie jesienne wieczory dla dziewczyn i pań, spragnionych odrobiny humoru i babskich fanaberii.