Wydarzenia z radzieckiego Czarnobyla, zapoczątkowane 26 kwietnia 1986 roku o godzinie 1:23, znane jako wypadek jądrowy w reaktorze jądrowym bloku energetycznego nr 4 Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej rzuciły się gigantycznym cieniem nie tylko na ,,potężny i dumny" Związek Radziecki, ale i na cały świat. Również na zbiorowisko pochopnych, niezdecydowanych osób, przedkładających korzyści określonej grupy ludzi - w przypadku Czarnobyla: Aparatu Państwowego - nad zdrowie solidnej, rozwiniętej wspólnoty społecznej, a tym samym nad stan planety i przyszłość całej zbiorowości ludzkiej. Ponad 30 lat temu świat dostał solidne lanie; mało brakowało a względy polityczne, w połączeniu z ogromną dozą ignorancji wobec niewidzialnego wroga a zarazem przyjaciela, siły atomu, doprowadziłyby do tragedii na globalną skalę. Wtedy fantastyka, którą teraz podziwiamy, jak w powieściach "Metro 2033" i "Metro 2034", stałaby się niechcianą rzeczywistością.
"Czarnobyl”, 5-odcinkowy mini serial od HBO był jednym z prowodyrów, swego rodzaju aktywatorów, dla którego poświęciłem swój czas, aby zgłębić nieco więcej historii i dramatyzmu z wydarzeń katastrofy czarnobylskiej anno domini 1986. Bo serial, biorąc pod uwagę wszystko to, co i jak sobą przedstawiał, i dosadnie to ujmując, wywołał u mnie, jak i zapewne u wielu innych przejętych skutkami katastrofy czarnobylskiej i całą tematyką z tym związaną entuzjastów oglądających serial, i będących w podobnej, specyficznej sytuacji co ja, chęć zainteresowania się szerzej tym, co przeszło 30 lat temu, ziarnistym przejmującym mrokiem, zlanym ze zwykłej ludzkiej ignorancji i majestatu niewidzialnego promieniowania, spowiło w niemym krzyku niebo nad całą Europą. Sama wiedza odnosząca się do tego, co wydarzyło się wtenczas na radzieckiej ,,dumnej” Ziemi, nie powinna opierać się serialach fabularyzowanych, dokumentalnych, czy pełnometrażowych reportażach. Aspekty dramatyczne, historyczne, społeczne i polityczne wypadku jądrowego w Czarnobylu skłaniają do sięgnięcia po literaturę fachową: popularnonaukową, biograficzną ze składowymi reportażu, czy również naukową z komponentami statystyki. Wśród mnogości tych pozycji, mających ze sobą, jak wiadomo, wspólny rdzeń tematyczny, lecz różniących się stylem, techniką kreacji treści i budowania napięcia wokół istoty samej katastrofy, wybija się znacząco wydana dość niedawno zbyt realna, zatrważająco prawdziwa pozycja z kategorii popularno-naukowego reportażu "O północy w Czarnobylu" miary pisarskiej Adama Higginbothama. Trudno zdecydować się na tę pierwszą konkretną, ponadprzeciętną literaturę traktującą o katastrofie w radzieckim Czarnobylu i jej dalszych reperkusjach. Duże spektrum tytułów poświęconych tym wydarzeniom, a zarazem dotykających tkankę polityczną i społeczną, może to uniemożliwiać. Jednak reportaż Higginbothama miał w sobie to przysłowiowe ,,coś”. Multum stron, piękne rozciągnięte spektrum barw tylnej i przedniej okładki oraz grzbietu, kontrastujące z samą katastrofą i jej konsekwencjami, i twarda okładka. Owszem, wszystko to wyróżnia pracę tego publicysty, jednak prawdziwym dla niej znaczącym, na jej korzyść, wyróżnikiem okazały się jakość, styl i rzetelność wytłuszczania wiadomości, bez ogródek rozprawiających się z incydentem jądrowym w Czarnobylu i jego niezaprzeczalnie rozległymi reperkusjami.
Do momentu sięgnięcia po publikację „O północy w Czarnobylu”, Adam Higginbotham, jej autor, zapewne nie był czytelnikowi znany. Lecz do czasu. Gdy przyszło zmierzyć się z lekturą, można było odnieść napierające na nas wrażenie, że to właśnie Higginbotham w swej publikacji znosi warstwę czarnobylskiego mitu i tabu gdzieś do lamusa, zrywając dla nas zakazany owoc, którym w tym przypadku jest stała, niby wystarczająca, akceptowalna wiedza na temat prawdopodobnie najsłynniejszej na świecie katastrofy spowodowanej zuchwałością, pychą i typowo ludzką ignorancją. Zakazana, niewygodna prawda tak niszczycielskiego wypadku jądrowego, prędzej czy później musiała ujrzeć światło dzienne. Pierwszy raz zanurzam się w literacki reportaż z pola bitwy wielu dobrych ludzi o istotę godności Czarnobyla oraz wytłumaczenie i wyjaśnienie tamtejszych dramatycznych okoliczności, towarzyszących katastrofie, będących również jej konsekwencjami. W związku z tym nie sposób nie powiedzieć, że Higginbothamowi wyszło to profesorsko; chociaż to i tak zbyt ,,małe” określenie, aby móc określić wyczyny publicysty na tym polu. Jeśli w takim stylu napisano inne tego typu czarnobylskie prace, w formie literackiej, logicznym jest, że z dnia na dzień chęć po sięgnięcie reszty takich pozycji staje się coraz większa. Z mojej perspektywy pozycja Higginbothama przeciera szlaki, dla kolejnych pozycji w takowym niewygodnym bloku tematycznym.
Solidna objętość stronicowa pracy Higginbothama przekłada się na równie solidne i autentyczne informacje, którymi obdarowuje nas autor. Obdarowuje, bo robi to nie tylko dla samego faktu ,,napisania książki” i zabłyśnięcia w świetle coraz popularniejszego tematu katastrofy czarnobylskiej. Higginbotham wbija czytelnikowi ,,gwóźdź do trumny” - wprost w jądro jego wątpliwości i niewiedzy odnośnie tragedii, która rozegrała się w 1986 roku, i której mroczna strona ciągnie się po dziś dzień, pozostając w świadomości społeczeństwa na całe lata w przód, w przeciwieństwie do prawdy o katastrofalnych dniach czarnobylskich z 1986 roku, którą radzieccy kleptokratycznie nieudolni, rozochoceni w nepotyzmie, gburowaci, niekompetentni etatowi przedstawiciele skostniałego aparatu ideologicznego, kontrolujący podejmowanie decyzji za obywateli na każdym szczeblu społecznym chcieli zakopać, bardzo głęboko pod nieprzepuszczalną warstwą rzekomej stałości ,,solidnego utopijnego systemu władzy”, dającego bezklasowemu społeczeństwu nieograniczone możliwości ludzkiego rozwoju. Przez publikacje Higginbothama przeziera niekłamany, niezwykle szczery styl ukazywania prawdziwości tamtych letalnych dla istoty ZSRR wydarzeń, popartych setkami stronic odtajnionych akt, relacjami ze spotkań z świadkami katastrofy czarnobylskiej, pracownikami Prypeci wysiedlonymi podczas ewakuacji, i wieloma innymi okolicznościami i zapiskami w różnej formie najtragiczniejszego wypadku jądrowego w dziejach naukowej myśli ludzkiej. Autor nie stawia żadnego znaku ostrzegawczego przed wrażliwością estetyczną czytelnika. Stopniowo poprzez w miarę dynamiczny prolog, olbrzymią garść naukowych faktów i podstaw z zakresu fizyki jądrowej i radiochemii, i wrzucając kolejny wyższy bieg w omawiane zgodnie z chronologią, nazwijmy to ,,ram czasowych chronologii zdarzeń wypadku jądrowego w Czarnobylu” wydarzenia z feralnych 25 kwietnia 1986 roku, następnych kluczowych dni - omawiając je bardzo dokładnie aż do finału procesu czarnobylskiego i upadku Związku Radzieckiego - obcujący z porażającym w każdym aspekcie, pochłaniającym po wielokroć, tworem Higginbothama może doświadczyć dość specyficznych doznań. Zapewne jest to odczucie odbycia ciekawej, przytłaczającej, surowej podróży, wręcz aktu historyczno-reportażowego oczyszczenia, z obyciem się z punktu stylistycznego z zawartymi tu elementami dobrej powieści kryminalnej, która jako część stylu literackiej prozy Higginbothama, wzmacnia przekaz jego pracy; poprzez wplatanie takich rozwinięć literackich w naukowo-dziennikarski styl jego publikacji w umysłach czytelników zostaje trwały ślad, niczym projekcja tudzież niezapomniany widok, który nasyci każdy neuron, przejdzie przez każdą synapsę i zapisze się w naszej świadomości na zawsze.
Po rozwiązaniu ZSRR Michaił Gorbaczow, radziecki i rosyjski polityk, Sekretarz Generalny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, nie mając nic do stracenia, przyznał się z lekko wstrzymywaną chęcią, że najprawdopodobniej bezpośrednią przyczyną upadku wydawało się będącego solidnym, dumnym, aż nadto ambitnym Narodem, Związku Radzieckiego, był wypadek jądrowy w Czarnobylu w 1986r. Sam fakt, że w ogóle miał on miejsce odsłoniło astronomiczną skalę zepsucia aparatu nim rządzącego. A tworzyli go zatraceni we władzy, skostniali aparatczycy o nalanej, groźnej twarzy, a o dłoniach niczym u pianisty, co samo w sobie wiele mówi. Wśród elit Związku Radzieckiego znaleźli się naukowcy, w odniesieniu do katastrofy czarnobylskiej – fizycy jądrowi, atomiści i inni podlegający Partii specjaliści, popadający w obsesję samozadowolenia, przesyceni arogancją, skrajną niekompetencją i usilnym mimo wszystko trzymaniem się w procesie planowania i ostatecznie budowy reaktorów RBMK-1000, zasilających czarnobylską elektrownię atomową, idei i głosu Partii. Higginbotham w sposób niespodziewany dla przeciętnego zjadacza chleba mało ogarniętego w Katastrofie Czarnobylskiej, zbombardował czytelników masą niezaprzeczalnie istotnych danych, wskazujących na to, że winą za te dramatyczne wydarzenia z 1986 roku powinno obarczyć się naukowców konstruujących i budujących najważniejsze składowe rdzenia reaktorów w elektrowni czarnobylskiej, pracowników elektrowni z dnia katastrofy i cały skostniały, partyjny system bezładnie zarządzający elektrownią.
Pamiętajmy o tym, co stało się w Czarnobylu anno domini 1986. Nie chcemy, aby podobna sytuacja kiedykolwiek miała miejsce. Serce czarnobylskiej elektrowni, ruiny reaktora nr 4 i okolice, to wciąż jedne z najniebezpieczniejszych miejsc na Ziemi.