Kiedyś rolnik odkrywał kometę w ciszy i anonimowo, snuł wizje o konsekwencjach tego fenomenu; ot tak podczas nocnych prac. Teraz o jej pojawianiu się w okolicy Ziemi muszą nam zakomunikować media, inaczej to zjawisko nie istnieje w zasadzie w przestrzeni publicznej. Żyjemy w ‘prześwietlonych wioskach cyfrowych’, gdzie nocą niewiele poza Księżycem jest widoczne. Świadomość materialnych interakcji z kosmosem, który może estetycznie inspirować, ale i brutalnie ingerować w naszą codzienność, nie jest współcześnie oczywistością namacalnie doświadczalną. Żyjemy w zdegenerowanym kontekście. A wystarczy coś poczytać o kometach. Donald K. Yeomans zajmuje się tymi posłańcami z kosmosu zawodowo. W książce „Komety. Od starożytności do współczesności, w mitach, legendach i nauce” nakreślił dość detalicznie historyczny przegląd ważnych koncepcji dotyczących tytułowego zjawiska. Przy okazji odtworzył rozwój nauki, jako procesu poszukiwania poprawnych pytań i odpowiedzi.
Kometa była karą za grzechy czy zwiastunem nieszczęść, takich na miarę perspektywy – że mleko się zważy czy wybuchnie wojna. Wkomponowywano ją w realia epok czy kultur. Yeomans podaje sporo przykładów antropomorfizacji, demonizacji czy mitotwórczości. Lektura odtwarza postępy w zrozumieniu tych obiektów. Oczywiste dla nas fakty musiały pozostać niewiadome do czasu, gdy nauka dojrzała by je odkryć. W konsekwencji, kometarna wiedza rozbudowywała się nierównomierne. Najpierw wydobyto poprawne mechanizmy dynamiki orbitalnej, później zaczęto sensownie opisywać sam fizyczny mechanizm zjawiska komet i na koniec pojawiły się możliwości ustalenia genezy ich powstawania. W zasadzie ta podróż doprowadzająca do poprawnej interpretacji optycznego zjawiska z warkoczem, to ostatnie cztery wieki. Wcześniejsze stulecia to, przybliżona w skrócie w publikacji, panorama czasem karkołomnych sądów mądrych skądinąd myślicieli, od Arystotelesa przez Ptolemeusza po Kartezjusza. Widzieli oni w nich ziemskie wyziewy, fragmenty wyrywane planetom, elementy sfery ognistej. Choć znany ‘trójkąt nowożytnych badaczy Kepler-Newton-Halley’ wnosił ogromny wkład w sformalizowanie języka opisującego komety, to potrafił też niemiłosiernie konfabulować. Doktor skupił się na kilkunastu najważniejszych postaciach wczesnej epoki post-newtonowskiej, których różnej wartości opracowania kumulowały wiedzę o kometach. Pokazał zarówno ponadczasowe techniki stosowane do dziś (przede wszystkim Lagrange’a czy Gaussa), jak i hipotezy fizyczności komet, które choć nietrafne, często naprowadzały następnych na kolejne płodne w idee tropy. Sama krótkookresowa kometa Halley’a, stanowiąca solidny motywator do rozwijania technik śledzenia orbit w ramach odtwarzania wcześniejszych pojawień i tych przyszłych, ulepszania przyrządów obserwacyjnych, intensywnie zmieniała astronomię planetarną. W przypadku okresu XIX-XX wiek, poza już mniej spektakularnymi, bo ugruntowanymi technikami całkowania orbit (czyli szukania parametrów jednoznacznie je opisujących), udało się ostatecznie poznać ich naturę. Dziś (*) wiemy już sporo.
Yeomans nie wyczerpał tematu komet. Trochę zabrakło mi współczesnych koncepcji wpływu tych ciał na stan ziemskiej biosfery (jako dostarczycieli wody i związków węgla dla planet). Jednocześnie dostajemy dość pedantyczne odtworzenie głównych hipotez natury komet. Stąd przewijają się setki dat, dziesiątki nazwisk i zupełnie tymczasowych koncepcji na których rozrastała się astrofizyka planetarna. Istotnym komponentem opowieści są ‘społeczne artefakty’, które w kontekście komet wspierały aktualne horyzonty profesjonalistów i ‘średniego obywatela’. Sporo rysunków z epoki (litografia na str. 137, rycina karykatury powiększania zasięgu teleskopu na str. 233) tworzy ciekawe tło dla bardziej wymagających uwagi czytelnika partii tekstu. Te ostatnie zdecydowanie dominują. Choć w zasadzie nie ma wzorów, to nie one określają stopień zaawansowania. Autor wielokrotnie odwołuje się do dość zaawansowanych pojęć (niedostępnych po kursie fizyki w obecnym polskim liceum), z których nie wszystkie doczekały się zadowalającego wyjaśnienia. Same podstawowe elementy orbit (jako stałe ruchu w polu grawitacyjnym) pojawiają się dość późno i w formie zbyt zdawkowej (str. 46, 112-113). Wydobyłem kilka ważnych pojęć, jak paralaksa, które zostały wprowadzone bez odpowiedniego komentarza. Okresowo autor dawał do zrozumienia, że choć opowiada o osiągnięciach naukowych związanych z kometami w wersji dla każdego, to ostatecznie oceniam realnie odbiorcę, jako wyrobionego nieco amatora astronomii, który wcześniej miał jednak styczność z podstawami mechaniki nieba. W przypadku XIX-wiecznych badań spektroskopowych (czyli badania widma fotonowego i interpretacji jego pierwiastkowych źródeł), nie doczekałem się wprowadzenia w istotę widma ciągłego, emisyjnego i absorpcyjnego. Bez tego można śledzić detale kolejnych odkryć, choć oferowana głębia poznawcza pozostawia sporo luk. Paradoksalnie, to osiągnięcia XX wieku wydają się przystępniej podane. Wynika to z faktu, że autor ukrył przed nami numeryczne techniki uwzględniania subtelności perturbacji czy wielopoziomowe metody analizy widm. Dostaliśmy za to interesującą dyskusję nad przyczynami amerykańskiej nieobecności w badaniu ostatniego powrotu komety Halley’a w latach 1985-1986 (str. 246-249).
„Komety” to książka ciekawa, na polskim rynku dość osamotniona tematycznie, a wymagałaby kontynuacji (*). Nie da się jej czytać zbyt długo bez przerwy, bo wspomniane detale zaczynają ‘uciskać na mózg’. To ostatecznie duży plus (pedantyzm w umieszczaniu na kolejnych stronach informacji), którego emanacją jest solidny dodatek. Yeomans, poza badaniami numerycznymi orbit komet, zajmuje się intensywnie astro-historią. Zamieszczona na końcu chronologiczna lista obserwacji komet (str. 324-374) z okresu od starożytności do 1700 roku, jest cennym podsumowaniem odnotowanych rejestracji kometarnych, które mogą zainteresować historyków nauki. Wspomniane grafiki, w większości w postaci sylwetek badaczy, zdjęć komet i krzywizn orbit, dobrze dopowiadają tekst. Wraz z licznymi tabelami ilościowych parametrów, tworzą z książki kompendium wiedzy o niewielkich komponentach Układu Słonecznego. Liczne ramki, stanowiące zamknięte całości, choć integrują się z główną narracją, zdają przede wszystkim relację z kuriozalnych opowieści, ważnych postaci, ciekawych wydarzeń czy stanowią bardziej formalny komentarz. Tworzą kolejny edukacyjny atut publikacji.
Jeżeli kogoś interesują komety – historia badań, subiektywne wizje sensu ich pojawiania się, pomysłowość dociekliwych badaczy w wydobywaniu pośrednimi metodami istoty tych obiektów – to dobrze trafił. Sam proces uzyskiwania wiedzy o oczywistej (bo czasem widzianej przez każdego) złożonej strukturze warkocza – pyłowego i jonowego, które często dziwnie się zachowują, to ciekawa lekcja z potrzebnej odkrywcom cierpliwości i pokory. W dużym historycznym galimatiasie (sprzecznych hipotez, niedopracowanych teorii, zbyt daleko idących wniosków) Yeomans zachował pewien umiar. Każdy rozdział kończy wartościowym podsumowaniem. Ostatni rozdział jest w dużym stopni opisem współczesnego (na rok 1991) modelu powstawania, ewolucji i budowy komet.
DOBRE z małym minusem – 7/10
========
* Książka aktualnością zamyka się na 1991 roku. Stąd brakuje w niej przede wszystkim najnowszych ustaleń dotyczących pasa Kuipera, wyników badań sond kolizyjnych. Niezbędne uzupełnienie rozpoczyna kontynuowana misja Giotto, tym razem do komety Grigga-Skjellerupa. Następnie była kolizja komety Shoemeker z Jowiszem i udane badania sond z przełomu wieków (przede wszystkim do komety Borrellego). Obecny wiek, to duety (sonda~kometa): Stardust~Wild 2, Deep Impact~Tempel 1, Rosetta~Churyumov-Gerasimenko). Każda z tych misji stanowiła przełom technologiczny i naukowy. Dziś wiemy dużo więcej o fizyczności komet, choć opisany w książce stan rudymentów trzyma się dobrze.