„Bonjour Baguette” autorstwa Szymona Supierza to książka niejednoznaczna. Ma w sobie pewien urok, ale natłok pewnych tematów nieco męczy. Przyznam, że mam nie lada problem z oceną książki. Z jednej strony – fabuła powieści osadzona została w epoce napoleońskiej. Jak wiemy, to czas buntu, odrzucenia starych wartości, nadania im nieco innego kolorytu. Słowem – dzieje się wiele, szybko, wzniośle. To taka epoka heroiczna. Z drugiej – postaci występujące w książce nieco nudzą. Nie żeby Autor nie posiadał talentu literackiego, wręcz przeciwnie, ale… No właśnie.
Problem leży w doborze bohaterów. A są nimi, jakżeby inaczej – zubożali arystokraci – w tym przypadku niemieccy. Nie było w tym nic złego, gdyby – po raz kolejny – nie okazało się, że są to osoby absurdalnie zainteresowane – tylko sobą, swoimi ambicjami, czy też raczej ich brakiem. Żyją z dnia na dzień, żerując na cudzej naiwności, żyjąc pełną piersią beztroskich próżniaków, którzy mają wszystkich innych za nic.
Swymi przebrzmiałymi tytułami szlacheckimi zastępują kulturę osobistą – wszak wielmożnemu panu wszystko wolno. Ich poczucie humoru jest mocno sztywne, przesadnie skierowane na uzyskanie poklasku. Mógłbym nawet powiedzieć – przeintelektualizowane. Swoją drogą – nie każdy żart jest śmieszny.
Od takich ludzi odstręcza mnie również poczucie wyższości nie poparte żadną osobistą zasługą, pracą czy wysiłkiem. Łatwo jest być wielkim, gdy ktoś inny na to zapracował. Łatwo żyć na cudzy rachunek, gdy samemu czerpie się z życia pełnymi garściami, nie czyniąc dosłownie nic – bo zawsze ktoś inny za to zapłaci. I jeszcze komuś takiemu miałbym okazywać krztę szacunku? Oj co to to nie.
Niemniej czytając tę pozycję, miałem wrażenie, iż Autora bawi ta arystokratyczna nonszalancja, życie niczym bogaty Włóczykij. Co rusz stara się ukazać wiele paradoksów życia tej grupy społecznej, chyba w nieco krzywym zwierciadle. Mamy tu głowę rodu Ebnerów, który pozwala swej małżonce zażywać rozkoszy z jakimś innym mężczyznom. Nie potrafi zdobyć się na odrobinę honoru, by o nią zawalczyć, bo jest mu tak łatwiej. Albo raczej – arystokrata jest ponad troskami zwykłych śmiertelników. Przy okazji – jest niezwykle wkurzającym gburem. Niszczy własną rodzinę, bo tak każe mu tradycja. Jego sumienie jest niczym siedziba rodu – zapleśniałe, rozpadające się i puste.
Dzieci głowy rodu to też niezłe ziółka – birbanci, kombinatorzy, pijacy… Tych przywar jest znacznie więcej, ale sądzę, że nie warto ich przytaczać. Chyba każdy zdaje sobie sprawę z „grzechów głównych” arystokracji. Wystarczy lektura Lalki Prusa. Tutaj jednak mamy to w skumulowanej, bardziej przyswajalnej formie. nawet powolna ewolucja Waltera, głównego bohatera powieści nie przynosi zmiany nastawienia do jego osoby. Jego kłopoty, przeżyte troski i śmierci towarzyszy broni nie kształtują w nim altruisty. Uczą go co prawda zaradności, szacunku do tego co posiada, ale nie jest to przekonywujący obraz człowieka po tak wielu traumach. Nie wiem, może się czepiam, ale mnie czegoś zabrakło. Musicie sprawdzić sami, czy zgodzicie się z moją oceną. Może jestem za bardzo uprzedzony?
Początkowo bawiła mnie forma książki. Jednak wraz z rozwojem fabuły, gdy okazało się, że maniera arystokratyczna staje się coraz bardziej bezczelna, zaczęło mnie to mierzić. Swada i poczucie humoru, ustąpiło miejsca zdegustowaniu. I pal licho, że to chodzi o Niemców. Osobiście nic do nich nie mam, co więcej, nawet bardzo ich lubię. Ale jak to pisał Feliks Konieczny - „Powiem otwarcie, że Niemiec jest mi sympatyczny. Pracowity, cichy, otoczony książkami i kwiatami, solidny… I ten Niemiec musiał stać się nienawiścią całego świata (wszystkich pięciu jego części), bo rady sobie nie można było dać z jego roszczeniami i wybrykami. […] Oto Niemiec w życiu prywatnym, indywidualnym jest czymś zgoła innym niż w publicznym. Cichy zmienia się w butnego, solidny w zbrodniarza, sympatyczny w „zmorę”, bo przechodzi do metody bizantyjskiej. Tak jest. Z cywilizacji łacińskiej pozostało w Niemczech niemal tylko życie prywatne”. (F. Koneczny, Prawa dziejowe, Londyn 1962, s. 359-260). Ja bym nieco zmienił jego wypowiedź, i w miejsce narodowości, wpisałbym termin „arystokrata” lub „szlachcic”. Może i istnieją różnice genetyczne, ale ci „szlachetnie urodzeni” bywają do siebie bardzo podobni na całym świecie.
Czy polecam? Jeśli lubicie postacie bezczelnych arystokratów to tak. Krzywe zwierciadło w którym można dostrzec wady tej grupy, są naprawdę zabawne, ale i stresujące. Przynajmniej dla mnie. O ile początkowo bawiła mnie fabuła, o tyle później blask powieści nieco przybladł. Niemniej można zauważyć, że Autor ma to coś w swym piórze, i kto wie, co jeszcze „z niego wyrośnie”.
Książka posiada 273 strony oraz 26 rozdziałów. Jedne są naprawdę fajne, inne rażą zbytnimi uproszczeniami.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.