W czasach prehistorycznych człekokształtne małpy odkrywają tajemniczy monolit, wtedy nagle rozpoczyna się ich ewolucja. W dwudziestym wieku ten sam przedmiot znajdują ludzie. Ludzie, którzy zdołali już zainicjować podbój kosmosu na dużą skalę. Gdy następują badania monolitu, okazuje się, że wysyła on w kierunku pierścieni Saturna sygnał radiowy. I tak nadchodzi pora na niezwykłą podróż, z dość sekretnym celem…
Kiedy pada nazwisko Stanleya Kubricka, to najczęściej myślimy o jego kultowej ekranizacji „Odysei Kosmicznej” właśnie, dzieła trudnego, złożonego, lecz z pewnością wiekopomnego, drobiazgowo dopracowanego. W sumie, czy „ekranizacja” jest w ogóle dobrym słowem? Ciekawi fakt, iż scenariusz powstawał w tym czasie, co powieść, jako zespolenie dwóch genialnych umysłów. I tutaj pojawia się konflikt, od lat dzielący fanów szeroko pojętej kultury. Co „starzeje się” lepiej? Film czy książka? Nie zamierzam odpowiadać na takie pytania, z konkretnego powodu — obie opcje są równie znakomite, choć przeznaczone dla różnych odbiorców. Historie są bardzo podobne, zmieniają się szczegóły. Strasznie trudno je rozdzielić, owszem. Powieść jest mniej rozwlekła, wszystko napisano jaśniej, a jednocześnie rzucono na pewne kwestie więcej światła. Dlatego zostawmy Kubricka, uwagę poświęćmy tylko Clarke’owi.
Autor poruszył w swej książce mnóstwo tematów, które nie tracą na aktualności: niedobory żywności, przeludnienie, nadużywanie władzy, rozwój człowieka. Czy znajdujemy proste odpowiedzi, jak rozwiązać problemy? Nie, do właściwych wniosków dochodzimy sami, posiłkując się najwyżej wskazówkami. Wszechświat został opisany w sposób przepiękny, ale oszczędny w słowach, żadnego przerostu formy nad treścią, a z każdej strony bije umiłowanie do nauki. Idealne połączenie jej z mistyką, fantastyką, różnymi hipotezami. To zaskakujące, niesamowicie słusznie autor przewidział naszą przyszłość, zwłaszcza w kwestii technologii (jak wspaniały Stanisław Lem), chociaż kilka aspektów chyba też jego by dzisiaj zdziwiło. I tak dosyć wolnym tempem, acz budzącym wyłącznie zainteresowanie, dobiegamy do zakończenia, dosłownie wbijającego w fotel. Po „Odyseję kosmiczną” warto sięgnąć nawet dla finału, jednego z najlepszych, na które w życiu trafiłam. I zerkając na inne recenzje widzę, że nie jestem osamotniona w tej opinii.
Przyznam, daleko mi do bycia wielką miłośniczką science-fiction, lecz Clarke trochę (albo bardzo, zobaczymy) zmienił moje upodobania. On i jego bohaterowie, charyzmatyczni, ambitni, próbujący walczyć z tym, co nieuniknione, przerażająco obce. Cóż, chciałabym móc przeczytać tę książkę znowu po raz pierwszy, unikatowe przeżycie. Na szczęście, czekają mnie kolejne tomy. Oto gwiezdne wojaże, poprzez przestrzeń i czas. Oby trwały długo, długo, a z drugiej strony, jak oderwać się od lektury?