Peter i Mark wycofują się z pola bitwy – o własnych siłach ucieka właściwie tylko Peter, gdyż Mark utracił obie nogi i zdany jest na litość swojego towarzysza. Peter nie poddaje się jednak łatwo i ciągnie przyjaciela na prowizorycznych noszach. W końcu jednak dopada go zmęczenie – mężczyźni z pewnością zginęliby z rąk wroga, gdyby nie interwencja Thora…
Zaraz, zaraz – zapytacie. Tego Thora? Ano dokładnie. Bo to nie Wietnam ani Afganistan, to sama Apokalipsa, ostateczne zderzenie dobra i zła, starcie potężnych armii, gdzie poza aniołami i demonami walczyć muszą też ludzie. No dobrze, ale to dalej nie tłumaczy obecności Thora. Bo wizja Apokalipsy w „Uroborosie” jest pełna absurdu i szaleństwa, dzięki czemu obok Jezusa może walczyć nordyckie bóstwo, a krzyżowcy podróżują razem z elfami o swojsko brzmiących imionach. Jedyne zasady, jakie tu obowiązują, to ograniczenie do broni białej i mocy, jeśli ktoś jakąś posiada.
Do lektury podchodziłam z pewnym lękiem, co też mnie czeka, gdyż opis do powieści głosi: „Jest to opowieść będąca swoistym manifestem, moim sprzeciwem wobec otaczającej rzeczywistości. Poruszam wrażliwe tematy i proszę o wyrozumiałość, osoby mogące poczuć się urażone w swoich przekonaniach. Dostaje się wszystkim: politykierom, karierowiczom, Kościołowi”. Brzmi groźnie, ale osobiście „Uroboros” aż takiego wrażenia na mnie nie zrobił. Bo czy to aż takie szokujące, że krzyżowcy okazują się tymi złymi? Albo że spasiony kardynał to zapatrzony w siebie hipokryta, wykorzystujący seksualnie młodego chłopca? Autor nic specjalnie nowego do dyskusji o niemoralnych zachowaniach duchownych nie wnosi. Tak i cała reszta wątków w wielki szok mnie nie wprawiła.
To, co mi się najbardziej w tej opowieści spodobało, to ukazanie przyjaźni między głównymi bohaterami. Peter nie porzuca Marka na pewną śmierć, mimo że ten zdradził jego zaufanie tak za życia, jak i po nim. Przyjaciele wymieniają się złośliwościami i ciętymi uwagami, próbując dowcipami zatuszować fakt, że znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. W ogóle Peter wydaje się podchodzić ze sporym dystansem do otaczającej go, brutalnej rzeczywistości – jego komentarze są czasem pełne żalu, rozczarowania czy irytacji, ale bohater się nie poddaje i zdobywa tym sobie olbrzymią sympatię czytelnika. Lojalność wobec Marka, mimo konfliktów z przeszłości, wzbudza dodatkowy podziw.
„Uroboros” to groteskowa wizja Apokalipsy ze szczyptą humoru, docinkami względem tych, którzy sobie zdaniem autora zasłużyli, i zakończeniem, które ma zachęcić czytelnika do myślenia i zadawania niewygodnych pytań – dla fanów gatunku. Ale czy aż tak szokująca czy obraźliwa? Niekoniecznie.