W jakiejś recenzji wyczytałem, że Ryszard Ćwirlej jest twórcą nowego zupełnie gatunku literackiego, kryminału milicyjnego, czy też policyjnego. Kompletna bzdura. W naszej kulturze jest mnóstwo powieści sensacyjnych/kryminalnych i milicyjnych („07 zgłoś się”, „Porucznik Sowa na tropie”), które powstawały w drugiej połowie dwudziestego wieku. Ich bohaterami byli właśnie dzielni milicjanci, rozwiązujący skomplikowane sprawy morderstw lub szpiegostwa, a bywało, że jednego i drugiego. Mam nadzieję, że Ćwirlej nie ma z tym pomysłem nic wspólnego.
Rzecz dzieje się w 2012 roku (te uroki romansowania na Gadu-Gadu…) w Poznaniu i okolicach. W małym miasteczku uprowadzono siedemnastoletniego syna biznesmena polskiego – to trzeba zaznaczyć, bo biznesmenem to jest Bill Gates, a polski biznesmen, to człowiek, który zarobił trochę twardej waluty na Zachodzie, najczęściej nielegalnymi metodami, i dzięki temu uruchomił w kraju jakieś legalne przedsiębiorstwo. No, taki to biznesmen na miarę Koziej Wólki albo innej metropolii.
Chłopak zostaje porwany, przestępcy domagają się miliona okupu, zabraniają rodzinie kontaktować się z policją – standard. Ojciec wie (ciekawe skąd i tym bardziej, że nie jest to regułą), że jeśli wpłaci okup, to porywacze zamordują mu syna. Przypomina więc sobie niezbyt odległe czasy, kiedy to nie był jeszcze szanowanym polskim biznesmenem, uruchamia stare znajomości i postanawia rozwiązać problem samodzielnie z pomocą dawnych kumpli, którzy… porywają porywaczy, uwolnienie chłopaka zostawiając policji.
Historia porwania to okoliczność sprzyjająca kreacji nowych bohaterek: Anety Nowak, starszej posterunkowej z posterunku w Dusznikach i Marioli, rzeczniczki prasowej. Aneta ma niebywały zmysł obserwacji i fantastyczną zdolność dedukcji. Kiedy widzi, jak z pomieszczeń przy betoniarni wychodzi facet wyrzucić śmieci, w kominiarce na głowie, dedukuje, że to może być miejsce, w którym przetrzymywany jest porwany chłopak – nikt inny na coś takiego by nie wpadł, przecież wynoszenie śmieci w kominiarkach jest dość powszechne.
W każdym razie wydaje się, że ważniejszy jest w książce drugi wątek – zaginięcia młodych kobiet. Aneta Nowak, już w nowym miejscu pracy, dowiaduje się, że zaginęła jej koleżanka, Katarzyna, matka rocznego dziecka. Choć porzucenia dzieci są znacznie częstsze, niż wydaje się to kreatorom narodowego mitu o idealnych Matkach Polkach, tym razem Aneta ma rację – tym bardziej, że takich zniknięć było ostatnio w okolicy więcej. Oczywiście żaden tępy gliniarz nie domyślił się, że wydarzenia te jakoś ze sobą się łączą.
Nowak szybko odkrywa, że jej koleżanka prowadziła podwójne życie, że (za plecami męża rzecz jasna) umówiła się z nieznanym mężczyzną, poznanym w internecie.
Fakt, że policjanci nie za bardzo sobie z czymkolwiek radzą bez Anetki nie jest niczym specjalnie dziwnym, bez przerwy piją, planują picie, leczą gigantyczne kace po ostatnim piciu… Jeszcze trochę, a „policjant” stałby się synonimem słowa „alkoholik”. Tu chyba Ćwirlej nieco przesadził, a może to tylko ja naiwnie wolałbym wierzyć, że o moje i rodziny bezpieczeństwo dba ktoś kompetentny, a nie gromada ochlapusów.
Reasumując – całkiem niezły kryminał (nie wiem, czemu „feministyczny”, wszak powieści, których głównymi bohaterkami są kobiety jest mnóstwo i nikt nie nazywa ich feministycznymi), odrobinę przegadany dla osiągnięcia modnej ostatnio objętości książki, ale też nie jest to wada tragiczna. Nie była mi koniecznie potrzebna informacja o kolorze filiżanek lub kubków na posterunku, ani czemu starsza posterunkowa przynosi własny cukier w słoiku, ale to są głupstwa. Ostatecznie może nie trzeba koniecznie książki przeczytać, ale zdecydowanie można, bo to niezła rozrywka na kilka godzin.