Nie znoszę słowa „moda”! Ktoś, kto jej ulega, już przez to staje się niemodny – Maxime Simoens.
Książka „Francuski szyk” rozpoczęła się obiecująco – od stwierdzenia, że każdy ma swój styl, nie powinniśmy ulegać narzucanym trendom i ubierać się w to, w czym czujemy się naprawdę dobrze. Wiadomo, własny styl można odnaleźć już jako nastolatka lub szukać go dłużej, stopniowo wypracowując go sobie, a po drodze próbować i popełniać ubraniowe gafy. Dalej wyczytałam w tej książce, że jedynymi kobietami na świecie, które czują modę, a elegancję i szyk mają we krwi są Francuzki. To takie trochę kategoryzowanie i szufladkowanie, a nawet powielanie stereotypów typu: Amerykanki są zawsze za bardzo wystrojone i dopracowane, a Brytyjki zbyt krzykliwe (serio?). Właściwie miałam ochotę rzucić tą książką, bo skoro tylko Francuzki… to nie wiem, jak bym się napracowała, to i tak szykownego efektu nie osiągnę, bo nie mam go we krwi. A przecież mamy być ubrane, a nie przebrane. Za Francuzkę przebierać się nie chcę i nieco się zdziwiłam, kiedy wyczytałam w książce, że są one zbyt androgeniczne. Czytałam jednak dalej i nagle zwrot o 180 stopni i zdziwienie. Przecież zostało napisane, że mamy nosić to, w czym czujemy się najlepiej, tymczasem dotarłam do miejsca, gdzie zostały wymienione części garderoby, których nie wypada nosić i te które obowiązkowo trzeba mieć w szafie. Nie powinniśmy ulegać narzucanym nam trendom, ale małą czarną obowiązkowo należy mieć na wieszaku. Na szczęście nie mam takiego ciuchu, bo nigdy mi się nie podobał. Nie cierpię balerinek, ale lubię buty na koturnach. Kocham moje lniane spódnico-spodnie do łydek, tak szerokie, że dają złudzenie spódnicy. Szanuję też, że ktoś nie lubi tego, co ja, a kocha się w balerinkach. Taka trochę ta książka pełna sprzeczności, jakby autorki nie mogły się zdecydować. Powinny podzielić ją na dwie części: Dyktatura mody oraz Anarchia mody. Jeśli ktoś lubi kierować się trendami – proszę bardzo, jeśli ktoś zakłada to, w czym czuje się sobą – pozwólmy mu na to, nawet jeśli to będą trampki do szerokich spodni i conversy dla czterdziestolatki. Podobno po piętnastym roku życia nie wypada już nosić tych trampek! Moja pięćdziesięciopięcioletnia koleżanka je nosi. Ratunku! Jakże teraz na nią spojrzę? Niby autorki nie narzucają, ale narzucają. Pozwólmy ubierać się ludziom według siebie, wiadomo, że w granicach dobrego smaku, jednak według własnego pomysłu – inspirowanego, a nie narzuconego przez modę.
Zakaz jest pewną formą dyktatury - Maxime Simoens.