Co w ogóle taki przeciętny laik jak ja czy Ty, Czytelniku wie o Amiszach? Oprócz tego, że istnieją?
Ok, żyją w zamkniętych wspólnotach, nie uznają technologii, noszą stroje poniekąd już historyczne i właściwie sami są z innej bajki. Jest jeszcze film z Harrisonem Fordem („Świadek”), lecz co poza tym?
A skoro już o tym mowa: Krainą Amiszów stricte są Pensylwania i Ohio. Teksas bardziej kojarzy się z kowbojami i stadami bydła niż Amiszami.
Co oni tam robią? Zgubili się?
Dlatego wobec "Syna pszczelarza" miałam Wielkie Nadzieje. Właśnie tak: Wielkie Nadzieje.
Duże litery też słychać.
Cenię w książkach ich wartości poznawcze. „Syn pszczelarza” jako pierwsza część większego cyklu o Amiszach zadziałał na wyobraźnię i obudził dawną ciekawość. Okładka książki porusza co najmniej umiarkowanie, ale sama myśl, że oto trafiłam na publikację, która przybliży mi co nieco i - być może - coś objaśni zaostrzała apetyt. Śliniłam się od samego myślenia.
Jednakże okazuje się, że od autorki „W krainie Amiszów" oczekiwałam więcej niż chciała mi dać.
Ot, powiela kilka powszechnie znanych informacji luzem i nic ponad to. Więcej odpowiedzi uzyskałam grzebiąc w kufrach wujka Gugla niż z powieści z nazwy poświęconej samym Amiszom. Poza ubożuchnym słowniczkiem na wstępie i wspólnym śpiewaniu jako metodzie na zaloty - w "Synu pszczelarza" nie ma ani litery, która mogłaby powiedzieć o Amiszach i ich obyczajach coś więcej.
Dlaczego Abigail poślubiła mężczyznę z innej wspólnoty? Dlaczego pozwolono jej wrócić? Dlaczego jej majątek ma należeć do mężczyzny? Dlaczego pięcioro dzieci i jeden syn? (To akurat wiem, no, ale...) Dlaczego wdowa nie może mieć swojego domu, swojej ziemi? Dlaczego jej dzieci są tak cenne jako „świeża krew”? Dlaczego niebieskie koszule i czarne sukienki? Dlaczego…?
Oto wdowa Lantz wraz z dziećmi powraca do Bee County. Ma poślubić swojego dawnego wzdychulca, którego już raz odprawiła. Zatrzymuje się w domu brata, zaczynając życie od nowa.
Jest więc maleńka społeczność Amiszów w miejscu, gdzie mało kto by się ich spodziewał, Jest pokaleczony Fineasz, który ucieka. Jest Debora, która dostrzega człowieka w człowieku, wyciąga do niego dłoń i serce na dłoni. Jest Abigail uwikłana w emocjonalny trójkąt pomiędzy Mordechajem, z którym by chciała a Stephenem, z którym musi. To dość, by stworzyć barwną, dającą do myślenia, oddziałującą na uczucia opowieść. Jest pożar, jest huragan, jest Stephen, jest Joe, który, hmm…
Tymczasem najbardziej emocjonującym zwrotem akcji jest to, że Abigail rozbolał ząb i King-senior zabrał ją do dentysty w Meksyku. Nie tego się spodziewałam.
Nie gustuję w literaturze epistolarnej, ślepe zawierzaniu Panu na mnie nie działa. Chcę mięsa, chcę krwi, chcę życia. Oprócz sielsko, marzycielsko i rymami chcę czegoś, co mnie porwie i pochłonie. Sprawi, że będę tam, z nimi. Że będę przeżywać i współodczuwać - jakkolwiek niemądrze to zabrzmi.
Że ktoś - pisząc o społeczności Amiszów - coś mi o Amiszach, do cholery, opowie. Tymczasem sama Irving pisze, że o niewielkiej wspólnocie w Bee County wie tylko tyle, że istnieje a „Syn pszczelarza” to nie tyle luźna wariacja, ile fantazja na temat, z której nie wynika nic. Kompletnie nic.
Postaciom kreowanego przez Irving dramatu brakuje charakterów, ich relacjom - głębi, akcja - skądinąd urokliwa - dzieje się sobie a muzom, a gdy mowa o pszczołach – nie mogłam oprzeć się porównaniom z „Powojem” Spencer. Fineasz ma smykałkę do pszczół, które całkiem dosłownie jedzą mu z ręki, Mordechaj może być specem od gawędy i pozyskiwania miodu ale wygrywa kobieta, która choć panicznie boi się pszczół - każdy dostępny kawałek ziemi obsiewa odcieniami błękitu, bo pszczółki lubią niebieskie kwiatki. Wbrew pozorom nie odmawiam „Synowi pszczelarza” zalet. Jak już się rzekło, to lektura lekka, dość przyjemna i jako relaksujące poczytadło może się podobać. Nie absorbuje myśli, nie angażuje emocjonalnie. I chociaż nie do końca jestem usatysfakcjonowana lekturą a "Syn pszczelarza" pozostawił po sobie uczucie niedosytu i pewnego rozczarowania, zawsze można powiedzieć, że czytało się obyczajówkę o Amiszach, prawda? Czy samo to nie brzmi już oryginalnie?
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl