Gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych miałem, podobnie jak wielu moich równolatków, kompletna fazę na USA. W czarnej nocy Stanu Wojennego Ameryka jawiła nam się jako raj na ziemi. Nie wiedzieliśmy o niej zbyt wiele, właściwie całą wiedzę zawdzięczaliśmy filmowym produkcją. Wtedy to za namową jednego z licealnych nauczycieli sięgnąłem po “Nieoczekiwaną Amerykę” pióra profesora Mikołaja Kozakiewicza. Ten bardzo osobisty zapis obserwacji poczynionych przez autora podczas jego rocznego pobytu za oceanem był dla nas jak świeży powiew powietrza. Pamiętam zaskoczenie gdy czytałem, że Amerykanie często przyczają sobie drobne. Jak to ci bogaci ludzie muszą pożyczać drobniaki? Odpowiedź była prosta,nie noszą gotówki, za większe zakupy płaca kartami kredytowymi a monety potrzebują na maszynę z kawą, batonami czy zakup gazety. Pamiętam tez zachwyty nad prasa lokalną, inicjatywami studenckimi i cała resztą postaw obywatelskich, które to w Polsce występowały wtedy w dużym deficycie. Książka przechodziła z rąk do rąk i była tematem wielu dyskusji. Zwłaszcza, że w równych częściach chwaliła ono co Ameryce dobre, pokazywała też ciemne strony amerykańskiej codzienności. Wtedy nie bardzo chcieliśmy wierzyć w to, że w USA coś może być nie fajne. Dziś nie mam już tych złudzeń i po latach o tamtej publikacji myślę nadal bardzo ciepło.
Mniej więcej w tym samym czasie, około 1983 roku zostałem słuchaczem radiowej Trójki. Towarzysze jej nie przerwanie do dziś. Słuchałem też PR3 12 lat temu, szczególnie wydań porannych Zd3 kiedy prowadził je Marek Wałkuski. Uwielbiałem to poczucie humory, tę niewymuszoną lekkość, ten tembr głosu. Dziś w każdy piątek słucham rozmów Wałkuski-Strzyczkowski.
Dlaczego o tym piszę? Po prostu kilka tygodni temu ukazała się książka pana Wałkuskiego, do tego książka dotycząca właśnie Ameryki. Natychmiast pobiegłem po nią do sklepu. Moje oczekiwania były olbrzymie i dziś wiem że chyba zbyt wygórowane, Już pierwszy kontakt zaskoczył mnie całkowitym brakiem ilustracji. Niestety nie było pierwsze rozczarowanie. Spodziewałem się zapisu przygód jakie korespondent Polskiego Radia miał w Stanach. Spodziewałem się skrzącego poczucia humory właściwego piątkowym korespondencją. Miałem nadzieję na coś w stylu “Zapiski korespondenta zagranicznego” Jana Zakrzewskiego. Tymczasem dostaje prawie podręcznik przestawiający mi współczesną Amerykę. Mamy rozdziały poświęcone demografii, religii, muzyce południa, motoryzacji i innym aspektom codzienności. Dowiadujemy się, że pełna integracja rasowa ciągle nie nastąpiła, czytamy o atawistycznej miłości do broni, o wielokulturowości, dużo za dużo jest o szacunku dla indywidualności obywatela. Tematy ograne, mało odkrywcze. Wszystko to wiem, choć w USA nigdy nie byłem. Gorzej, wiedziałem to nawet przed lekturą “Wałkowania Ameryki”, pisząc precyzyjnie nie znałem szczegółowego procentowego opartego o badania demograficzne rozkładu populacji. Teraz to wiem i jakoś nie sprawia mi to frajdy.
W książce jest jeden mały epizod który dał mi frajdę przy czytaniu, opis bojkotu zespołu Dixie Chicks. Takich, nietypowych opowieści się spodziewałem. Sporo jest natomiast elementów które mnie irytują. Pierwszą z nich jest bezkrytycyzm, w USA wszystko jest lepsze, urzędy sprawniejsze, swobody obywatelskie są tam pełniejsze itd. Marek Wałkuski niby nie ocenia, podaje fakty ale wyraźnie widać, że w Amerykę wsiąkł, pokochał ją i ta miłość w sposób typowy dla zakochanego sprawie, że nie widzi on wad. Parokrotnie powtarza zdanie, tu u nas w Ameryce. Do tego czasami pojawiają się dziwne, rażące sformułowania. Prawo jazdy nazywa plastikowym kartonikiem. Na Boga , albo plastikowe albo kartonik. Do tego sam dobór tematów. Parokrotnie wspomina o edukacji. Zawsze w superlatywach. Dlaczego nie ma wówczas słowa o podziale kastowym obecnym w każdej amerykańskiej szkole średniej. Dlaczego nie ma słowa o walce o popularność, o imperatywie bądź popularny. Przecież to właśnie słynny podział na beauty people, nerdów i całą resztę jest największą z plag amerykańskiej edukacji. I to właśnie ten proceder, porównywalny jedynie z falą w wojsku, jest niekłamanym źródłem frustracji które w skrajnych sytuacjach prowadzą znanych z telewizyjnych i radiowych wiadomości szkolnych strzelanin. Przecież pan Marek kilka takich tragedii relacjonował. Nie wierzę by tak wytrawny dziennikarz nie poznał tła tych wydarzeń.
Podsumowując książka mnie bardzo rozczarowała. Nie znalazłem obok opowieści o bojkocie, kilku tekstów piosenek i szczegółowych danych statystycznych w tej publikacji nic czego przy najmniej z grubsza bym nie wiedział.
Jedyną nadzieją jest to, że pan Wałkuski w jednym z wywiadów promujących książkę opowiedział o liście tematów które chciał poruszyć. Ta książka zawiera nawet nie połowę z nich. Cóż pozostaje liczyć na część drugą, pogłębioną i mniej jednostronną, pokazującą również mroczniejsze aspekty życia. Do tego pełną anegdot, jak choćby nieudane napady na bank. Liczę na więcej reportażu, więcej humoru a mniej suchych faktów. Po kolejną książkę sięgnę z pewnością, tak jak nadal będę słuchał Trójki i piątkowych rozmów. Szkoda ze chwilowo bez Kuby który rozpoczyna właśnie swój samotny rejs przez Atlantyk.