Tak się złożyło, że nigdy żeśmy się z Teodorem Szackim nie spotkali, a tu nagle wpadłam na niego przypadkiem w biedronce. Tak mnie znokautował ceną, że kupiłam drugi i trzeci tom trylogii. No i później musiałam dokupić pierwszy tom, bo ja jednak lubię czytać po kolei. Otóż, zaczęłam w piątek, a dziś już mogę napisać recenzję tegoż pierwszego tomu.
I oto co następuje: ja, wyżej podpisana, z ręką na sercu mówię, że dawno już nie przeczytałam tak dobrego kryminału. Myślę, że to się wiąże z faktem, że ostatnio sięgałam głównie po najnowsze, których wydaje się obecnie na pęczki. A jak wiadomo, ilość rzadko idzie w parze z jakością. Ta zaś książka miała swoją premierę 16 lat temu, więc najnowsza nie jest. Co w niej jest takiego dobrego, zapytacie?
Otóż, po pierwsze primo, intryga jest pierwszorzędna. Zagmatwana odpowiednio, świetnie poprowadzona narracyjnie, żadnych retrospekcji, prawie z jednego punktu widzenia, dodatkowe kilka rozdziałów opisane z perspektywy innej postaci są absolutnie uzasadnione i nie przesłaniają Szackiego. To lubię! Żadnych dróg na skróty.
Po drugie primo, historia rozgrywa się w 2005 roku i dotyczy tajemniczego morderstwa Henryka Telaka, jednego z uczestników terapii ustawień, odbywającej się w wynajętych salach klasztoru w centrum Warszawy. Śledztwo prowadzi prokurator Teodor Szacki, zawsze elegancki, choć marnie opłacany. Intryga zdaje się sięgać w przeszłość, do czasów PRL-u, co dla mnie jest dodatkowym atutem historii. Mam wrażenie, że powoli zapominamy, jak straszny był to system i jak ogromny wpływ nadal ma na współczesną Polskę. Dobrze jest to sobie przypomnieć.
Po trzecie primo, samego Teodora Szackiego, siwego, przystojnego urzędnika poznajemy ze strony zawodowej i prywatnej. Ewidentnie przechodzi kryzys wieku średniego i robi bardzo głupie rzeczy, których zapewne będzie potem żałował. Co mną wstrząsnęło, to fakt, że on ma 36 lat, a ja sama dobijam do czterdziestki. Nie za wcześnie na kryzys? No widocznie nie. Szacki ma żonę, którą bardzo polubiłam za dystans i poczucie humoru. Ma też córeczkę, którą bardzo kocha, ale obie, i żona, i córka, jakoś mu nie wystarczają. Jego fascynacja młodą kobietą, opisana bardzo szczegółowo, bez pomijania fizjologii, to dodatkowy wątek, ciekawa jestem, dokąd go to zaprowadzi. Obawiam się, że w żadne fajne miejsce, ale cóż, niech się Teodor uczy na swoich błędach. Jest za to świetnym fachowcem, śledczym, ma też intuicję.
Po czwarte primo, w tej powieści fantastycznie opisana jest Warszawa. To jest moje miasto, ukochane, ale tak strasznie męczące. Tu wszystko jest przypadkowe i chaotyczne, ale w tym chaosie piękne. I takie jest u Miłoszewskiego.
No i na koniec, po piąte primo, kapitalny pomysł podziału na rozdziały wg dni. Nic oryginalnego powiecie? Otóż wcale nie. Bo każdy z nich rozpoczyna się od skrótowych informacji, co się tego dnia wydarzyło w Polsce i na świecie. Dzięki temu cofam się do tych czasów, kiedy sama byłam piękna i młoda, bo pamiętam te wydarzenia.
To doprawdy szczęśliwy zbieg okoliczności, że wpadłam na Teodora, czego i Wam życzę!