Na pewno spotkaliście się z tym typem osoby – najczęściej jest to miła (z wyglądu) starsza pani dreptająca po osiedlu razem ze swoim małym, kulkowatym pieskiem. Dostojnie zmierzają w kierunku piekarni, pani wchodzi do środka, piesek czeka i...
... i w nagrodę za oczekiwanie dostaje pyszne ciasteczko. Albo dwa. Zdarzają się też pieski-Pimpusie, które po powrocie do domu dostają na talerzyku słuszny kawał świeżo zakupionego ciasta.
I pół biedy, jeśli ciasto nie jest czekoladowe.
Wśród młodych też zdarzają się kolosalne żywieniowe błędy. Psiaki chrupią ze swoimi ludźmi słone chipsy, chrupki, czasem dostaną kawałek schabowego z talerza (bo przecież taki malusi kawałek nie szkodzi, prawda?), wciąż jeszcze Burki i Lukasy wszelkiej maści obgryzają kości i wciąż jeszcze zdarza się, że są to – o zgrozo! - kości drobiowe.
Zdarza się, że dziecko podzieli się z pieskiem czekoladą, batonikiem czy kabanosem.
Osobną kwestię stanowią ludzie próbujący przestawić swoje psy na diety wegetariańskie i wegańskie. Co generalnie nie jest szczególnie dobrym pomysłem.
,,Nakarm swojego pupila'' jest książeczką nawet niezłą, choć nie pozbawioną znaczącego błędu. Ale o tym za chwilę. Bo na samym początku trzeba zaznaczyć, że publikacje tego typu są ważne i potrzebne – wciąż bowiem w naszym kraju pokutuje przekonanie, że karmy Dużych i Popularnych Marek Reklamujących Się W Telewizji są naprawdę najlepszym posiłkiem, jaki może dostać nasz pies. Tymczasem taką psią dietę można porównać do codziennego pałaszowania burgera w Maku. Niby zapycha, niby jakieś tam kalorie ma, niby tyjemy, ale nagle się okazuje, że mamy anemię. Jakże to tak?
Nadine Fahrenkrog rozprawia się z najczęstszymi mitami dotyczącymi żywienia naszych czworonożnych przyjaciół – wskazuje na to czego jeść w żadnym wypadku psu nie wolno (czekolada, czosnek, winogrona, surowa wieprzowina); pokazuje jak wybrać właściwą karmę i co ważniejsze, jak czytać etykiety; wyjaśnia też, co kryje się za pewnymi osobliwymi psimi zachowaniami (na przykład niedobory pewnych składników mineralnych mogą sprawiać, że pies sięgnie po aromatyczną przekąskę kałową na spacerze).
Niestety, autorka popełniła poważny błąd twierdząc, że psy mogą pić czarną herbatę (s.110-114) podczas gdy – uwaga – psy w ogóle nie powinny pić herbaty (i kawy, i coli, i energetyków) przez wzgląd na to, że znajduje się w niej teina. W czarnej herbacie (dobrej gatunkowo) możemy znaleźć nawet 70 mg teiny na 200 ml naparu.
Dawka śmiertelna to 150 mg na kilogram masy ciała zwierzaka. A że teina ma to do siebie, że wchłania się wolniej, niż kofeina, to i odpowiednio później zauważymy objawy zatrucia. Którego zdecydowanie wolelibyśmy uniknąć.
W trakcie lektury odnosiłam też momentami wrażenie, że autorka poleca-nie-polecając metodę żywienia BARF. A ja nie lubię takich niepolecajnych-polecajek. Tak samo, jak nie przekonuje mnie stwierdzenie, że drapieżnik na diecie wegańskiej/wegetariańskiej może być zdrowy i szczęśliwy. Dodajmy, że do tej puenty dotarliśmy już po sporej ilości wywodów dotyczących tego, że nasze psy mają problemy z trawieniem i przyswajaniem zbóż i pokarmu pochodzenia roślinnego. Także...
Czy ,,Nakarm swojego pupila'' jest pozycją godną polecenia? W zasadzie nieszczególnie. Z pewnością ta książka będzie ciekawa dla kogoś, kto posiada już jakąś wiedzę na temat żywienia psa. Niestety początkującym właścicielom czworonogów odradzałabym tę lekturę – zawsze lepiej porozmawiać z weterynarzem i uzgodnić psie żywienie w gabinecie, albo poczytać publikacje stworzone przez psich dietetyków (jak mająca się za niedługo ukazać ,,Nie dla psa (i kota) kiełbasa''), które nie zostaną spuentowane następującym i dość znamiennym ostrzeżeniem mówiącym, że ,,zawarte w niniejszej książce zalecenia i dane zostały przez autorkę zestawione z wielką starannością i sprawdzone. Ale gwarancji za prawdziwość danych nie ma. Autorka i wydawnictwo nie odpowiadają za szkody i wypadki. Czytelnik powinien, stosując zawarte w tej książce zalecenia, posługiwać się własnym rozsądkiem.''
Bo wiecie. Fajnie, że się autorka starała i na ile mogę ocenić, nie będąc weterynarzem, najpoważniejszym błędem w książce była ta czarna herbata. Ale mówienie mi pod koniec, że oto poświęciłam czas (i pieniądze!) na przeczytanie czegoś o wartości edukacyjnej równej randomowej notce na przypadkowym blogu poświęconemu psom nie zrobiło na mnie najlepszego wrażenia.