Matkowski zaczyna ostro, z grubej rury, jak antyterroryści wyważający drzwi. ,,Człowiek lubi być gotowany żywy.''
Czy można napisać książkę, która jednocześnie jest głęboko wrażliwa na zwierzęce cierpienie, prześmiewcza i która parodiuje nasz kraj? Okazuje się, że można.
Czy można to zrobić w taki sposób, że po skończonej lekturze czytelnik zastanawia się czy było bardziej śmieszno czy straszno? Można.
Czy można taką książkę napisać w taki sposób, żeby czytelnik się nią nie znudził, żeby nie uciekł przed moralizatorstwem, żeby nie krzywił się z powodu żartów, które w założeniu miały być śmieszne, a skończyły jako żenujące? Jak najbardziej można!
Akcja ,,I Bóg stworzył delfina czyli potrawka z człowieków'' kręci się dookoła śledztwa prowadzonego przez Komisarza - oto ktoś nie tylko zabija delfiny, ale także je konsumuje. Mordercą, rzecz jasna, jest delfin i to właśnie sprawia, że przestępstwa są tak straszne - wszak nie chodzi tylko o pozbawienie życia drugiej istoty ale o złamanie jednego z dziesięciu przykazań zawartych w Monoblii (,,nie będziesz jadł bliźniego twego, ani innej rzeczy, która jego jest'').
Czy to mordy rytualne? Czy mają podłoże religijne? Czy może chodzi o jakąś seksualną perwersję? A w ogóle to skąd przestępca wie, które kawałki delfina są najsmaczniejsze?
To pierwsza warstwa tej historii. Ta, po której możemy się mniej lub bardziej bezrefleksyjnie prześliznąć do końca.
Jeśli spojrzymy głębiej, ale tylko trochę, to zrozumiemy, że miejsce człowieka jako najbardziej dominującego gatunku na Ziemi (pod względem kultury, wpływu na środowisko etc.) wcale nie jest takie oczywiste. Równie dobrze mogły to być delfiny, którym udało się wykształcić trzecią rękę. Albo sowy. Albo surykatki.
Scena w której człowieki jeżdżą na rowerach w cyrku albo ta opisująca różne rasy człowieków - takich z długimi uszami albo z uszami przyciętymi, zupełnie bezwłosych albo puchatych, doskonale pokazuje to, jak okrutna jest hodowla zwierząt rasowych albo tresura zwierząt, które mają nas zabawiać.
Możemy spojrzeć jeszcze głębiej - wtedy zobaczymy satyrę naszego państwa. Począwszy od mitu założycielskiego o trzech delfinach, poprzez białego żarłacza w herbie, skończywszy na tradycyjnej potrawie jedzonej z okazji świąt Poczęcia (człowiek w galarecie), przez ojca Purchawkę (który ,,nie wiadomo dlaczego nazywany [był] ojcem, bo nie miał dzieci i był impotentem''), poprzez hasła typu ,,Kuplandia dla Kuplaków'', ,,Stajemy w obronie życia, niech żyje długa agonia!'', ,Precz z łagodną śmiercią! Chcemy długiej agonii!'', i sprzeciw wobec badań prenatalnych, aborcji i eutanazji, skończywszy na Doktor Potasik, która jeździła kiedyś w pogotowiu i wiedziała o tym połowa miasta, ale nikt nic nie mówił, bo w sumie po co.
W najgłębszej warstwie jednak, w postaci Emilii, jest to książka głęboko wrażliwa na cierpienie zwierząt - istot, które myślą i czują dokładnie tak samo jak my. Emilia jest wrażliwa, pisze o swoich spostrzeżeniach na swoim blogu, pokazuje jak okrutne potrafią być delfiny wobec tych istot, które uważają za gorsze od siebie. W odpowiedzi na swój ból, na swoją wrażliwość, na złość i frustrację wynikającą z bezradności otrzymuje tylko zbywające, szydercze lub zwyczajnie chamskie komentarze.
,,I Bóg stworzył delfina czyli potrawka z człowieków'' to książka krótka, ale bardzo głęboka w treści. Potrafi być jednocześnie bezwzględna, ostra, empatyczna i wrażliwa. To książka, której przesłanie jest wymieszane, wstrząśnięte, zmiksowane - zostaje z czytelnikiem na długo i skłania go do snucia różnych, niekoniecznie pozytywnych, refleksji na temat kondycji współczesnego świata.