Akcja powieści „Szczurze harce” ma miejsce w 1916 roku na froncie I wojny światowej. Francuzi i Niemcy biją się – dosłownie – o centymetry ziemi. My dołączymy do tych drugich. Z perspektywy żołnierzy rożnych stopni poobserwujemy życie na froncie. Ale nie jest to literatura faktu, a horror. Dlatego jest tu potrzeby jakiś wątek nadprzyrodzony. Proszę bardzo. Bartosz Matkowski wymyślił to tak. Podczas ataku gazem bojowym nad pasem ziemi niczyjej formuje się chmura o kształcie szczurzej głowy. Wiatr nie chce je rozwiać, więc demoniczny gryzoń „obserwuje” żołnierzy. Zniszczone przez wojnę umysły interpretują to zjawisko jako omen lub działanie sił piekielnych. Nie pomaga fakt, że w obozie roi się od szczurów.
Pomimo wojennej tematyki nie jest to brutalna książka. Powinnam dodać: jak na standardy horroru. Nie ma tu klasycznej sieczki, a wszelkie opisy trupów są dość delikatne jak na literaturę grozy. Bartosz Matkowski stara się oddać beznadzieje żołnierskiej egzystencji, smród, brud, strach itp. za pomocą raczej delikatnej, nawet poetyckiej prozy. Szczerze mówiąc brakowało mi tu porządnej porcji flaków, jednak dzięki takiemu językowi autor broni książki przed „wrzuceniem” do koszyczka z napisem „horror klasy B”, ale momentami się o niego ociera.
Co mi się spodobało, to pewna analogia pomiędzy żołnierzem a szczurem. Bytują obok siebie i zaczynają się do siebie upodabniać. Pewnie czujcie zniesmaczenie, ale taką wojnę widzę w powieści „Szczurze harce”. Ludzi upodlonych, zdegradowanych do roli „mięsa armatniego”. Niepytanych, zapomnianych, rzuconych w syf – fizyczny i mentalny. Narzędzi w rękach dowódców. Książka jest przesycona mrokiem w sensie dosłownym i przenośnym.
Czepiać będę się natomiast szczegółów. Przede wszystkim, autor – początkowo – wprowadza chaos przedstawiając za dużo bohaterów i nie akcentując, który z nich będzie pierwszo, a który dalszoplanowy. Utkwiła mi w głowie scena, gdzie Bartosz Matkowski opisuje jednego z żołnierzy tylko po to, żeby tamten przysłuchiwał się z boku jakiemuś dialogowi. Dla fabuły istotna była owa rozmowa, więc nie rozumiem, dlaczego od razu nie przeszedł do niej. Generalnie w niektórych scenach „leży” precyzja wypowiedzi. Możemy zrzucić to na „klątwę debiutanta”, ale też – a może tym bardziej – wydawca oraz redaktor powinni doradzić pisarzowi, co zrobić, żeby ta książka byłą jak najlepsza.
Brakuje mi też jakiegoś wątku przewodniego. Można się kłócić czy w tej powieści jest potrzebny. Bartosz Matkowski chyba chciał pokazać „obozowisko” z jak najszerszej perspektyw i oddać klimat koczowania w okopach wzbogacony o wątek paranormalny. Tylko ten zamysł jest widoczny bliżej końca książki. Podczas czytania brakuje mi jakiejś „linki”, która spaja tę historię. Wszystkie opisane scenki łączą się jedno, ale przydałby się element przygody, żeby zaciekawić czytelnika.
Mam dużą zagwostke, jeżeli chodzi o ocenę powieści „Szczurze harce”. Powiem prosto z mostu: nie porwała mnie. Od początku czułam – albo wydawało mi się, że czuję – co bym zmieniła, ale po przeczytaniu całości rozumiem intencję autora (a przynajmniej tak mi się wydaje) i stwierdzam, że w zasadzie wybrał dobre środki, żeby osiągnąć swój cel. Jednak przynęta, którą założył na haczyk Bartosz Matkowski jest na innego czytelnika. Mnie zanęciłby wyraźny wątek przewodni, a sieć utkana z mroczniejszego sznura złapałaby mnie i nie wypuściła. Niemniej widzę potencjał w debiutującym pisarzu. Ma pomysły, ma całkiem przyzwoity warsztat i dobrze pokierowany może namieszać na polskiej scenie literatury grozy.