Mamy już w domu "Naciśnij mnie", mamy również "Turlututu". Tym razem przyszedł czas na kolejną książkę znanego francuskiego autora. Chociaż w Polsce wydano dopiero trzy jego książki to ma on na swoim koncie o wiele więcej. Harve Tullet tworzy dla dzieci, ale z pewnością nie są to żadne zwykłe książeczki. One "żyją" własnym życiem, one zachęcają dzieciaki do uczestniczenia w czytaniu, albo raczej w zabawie...
Tym razem poznamy kilka zwariowanych stworzeń, zwierząt, ludzi... Sama nie wiem, ale wiem, że one również z przyjemnością nas poznają, co więcej zechcą nam towarzyszyć i przedstawią samego autora. O właśnie, jednym z bohaterów tej książki jest właśnie Harve Tullet ;)
Po otwarciu książeczki okazuje się, ze patrzą na nas jakieś stworki, takie jakby nie do końca dorysowane, naszkicowane... Jest jakiś piesek, świnka, nieco dziwny wąż, wróżka, ludzik... Cała piątka od samego początku stara się zabawić młodego czytelnika. Przedstawiają nam również potwora potworzastego, który wbrew pozorom nie jest taki straszny na jakiego wygląda. Starają się nawet opowiedzieć bajeczkę, jednak ostatecznie postanawiają przedstawić nam samego autora. I takim oto sposobem możemy zaglądnąć do pracowni autora, a on sam opowiada nam krótką, naprawdę króciutką bajeczkę, a potem wraca do tworzenia książki ;)
To wszystko brzmi zakręcenie prawda? I powiem szczerze, ze właśnie takie jest. W ogólnym założeniu jest to książka niedokończona, ale właśnie taki był zamysł autora. Rysunki to takie gryzmołki, szkice, które czekają na to aż autor wymyśli jakąś opowieść w której będą mogli wystąpić. Ale ponieważ my zaglądamy do książki za szybko i tej opowieści jeszcze tam nie ma to gryzmołowe stworki postanawiają zapozać nas z samym autorem, który nie za bardzo cieszy się z wizyty ponieważ pracuje nas książką. De facto właśnie tą książką ;)
Moim zdaniem pomysł zwariowany, choć z drugiej strony z pewnością... pomysłowy ;) Tym razem książka nie zrobiła u nas furory tak jak było to w przypadku "Naciśnij mnie". Tutaj dziecko nie za bardzo może się wykazać swoją pomocą. Jedyne co tym razem musi zrobić to dwa razy wcisnąć "pstryczek" wyłączając i włączając światło. Przy "Turlututu" na przykład działo się o wiele więcej, przy "Naciśnij mnie" również. Z pewnością to było powodem zachwytu mojego dziecka. Tym razem nie ma zbytniego uczestniczenia w zabawie, więc nie ma także szału związanego z książką. Jak będzie u Was? Tutaj musicie przekonać się już sami...