Zamówiłam sobie tę książkę na prezent świąteczny, gdyż mnie zaintrygowała, a ostatnio czytam lekkie książki. Może i mało ambitne, ale z ciekawą fabułą. Tutaj mamy tematykę świąteczną potraktowaną w sposób inny niż w wielu powieściach świątecznych, gdyż pojawia się tu problem straty, śmierci i żałoby. Bohaterem jest dwunasto, a potem trzynastoletni chłopiec, który zmaga się z problemami dorosłych. Tytułowy sweter jest niechcianym prezentem, który musi w sobie przepracować.
Święta w tej powieści to rodzina, ale i wspomnienia, strata, unikanie problemów, to czas rodzinny, ale i czas, który wielu z nas chciałoby przespać, bo różnie w życiu bywa. Na pewno nie jest to banalna książka, aczkolwiek w duchu wiary pisana i momentami nieprawdopodobna.
Suma summarum, lektura tej powieści dała mi okazję do osobistej refleksji nad życiem, nad tym co daje szczęście i tym, że często tak jak ten Edie chcemy uciec od naszego życia. Nie zdradzając fabuły stwierdzam, że sceny końcowe były nierealne i po prostu dziwne, ale wszystko do siebie pasowało i wyjaśniło zachowanie chłopca i wyjaśniło chłopcu świat, jaki go otaczał.
Jedna rzecz mnie w tym zasmuciła, a właściwie wiele. Chodzi o ujęcie problemu żałoby w tej książce. Ten chłopiec i jego bliscy starają mu się wiele spraw wytłumaczyć, tylko że moi zdaniem on miał prawo do tego, żeby nie rozumieć tego i takie wyjaśnienia można mówić dorosłemu. Dziecko jednak potrzebuje pomocy specjalisty.... Owszem, akcja rozgrywa się w latach 70-tych, bodajże, gdy realia, w których żyli ludzie były inne,ale umysł dziecka jest chyba za mały na pewne sprawy niezależnie od czasów. Zaczynając już od początkowych scen, gdy bohater wspomina jaki był 'niedojrzały' bo wstydził się worków na butach i śmiesznych ubrań, bo 'nie szata zdobi człowieka'. Owszem, to prawda, bo i w moim dzieciństwie nie zawsze miałam wymarzone ciuchy, ale jednak siatki na nogach są żenujące dla chłopca w wieku szkolnym, gdy inni mają normalne kozaki. Dalej tyle dziwactw z tej rodziny opisuje ten chłopiec, które go zawstydzały przed kolegami, a które kazano mu znosić i aż do końca książki starano się mu wtłoczyć, że tak jest d;la niego najszczęśliwiej. No jednak moje matczyne serce się zbuntowało przy tych siatkach na nogach. O Matko Boska. Owszem, przodkowie mi mówili, jak to 'drzewiej bywało', ale zazwyczaj nędza dotykała wszystkich. Jak boso pasano krowy i grzano w łajnie, to wszyscy... Może i to (te siatki na nogach) pouczające dla czytelnika z naszych czasów, gdy niektórzy uczniowie ubierają się w second handzie, a inni w najdroższych sklepach, ale mimo wszystko są granice doświadczania dziecka. Potem inne sprawy w książce, tak ciężkie i przytłaczające, które fabuła wyjaśnia, 'przetłumacza' temu chłopcu mimo wszystko zdały mi się za poważne jak dla takiego dziecka. Tak, zdarza się, ale dorosły sobie z tym nie da rady, a co mówić dziecko! A myśl przewodnia tej książki to pokazanie, że przeciwieństwa są potrzebne. Może i są, ale nastolatek nie będzie za to dziękował Bogu. To jest tragedia każdego takiego dziecka. Niestety, takie tragedie się naprawdę zdarzają. Więc tematyka jest niezmyślona, niebanalna, a książkę czyta się bardzo dobrze.
Polecam