Wynikiem wyborów w USA absolutnie nie jestem zaskoczony. W czasie, gdy TVN 24 uparcie łgał o „wyścigu łeb w łeb” i „wyrównanych szansach”, dobrze zazwyczaj poinformowani bukmacherzy oferowali 1,52 za zwycięstwo Trumpa i aż 2,30 za wygraną Harris.
Jeśli nie jesteś zorientowany w kursach bukmacherskich, to wyjaśnię. Kurs 2.0 odpowiada 50% szans na wygraną. Kurs 1.50 to 66%. Kurs 2.30 to zaledwie 43%. Prognozowana przewaga republikanina była więc duża, czego nam w TVN 24 nie mówiono. Ta na wskroś amerykańska przecież stacja wysłała do USA swoich największych bystrzaków i nie ustawała w wychwalaniu Harris i krytykowaniu Trumpa, zupełnie jakbyśmy to my w Polsce mieli na nich głosować. Teraz mają nosy spuszczone na kwintę i robią dobre miny do złej gry.
Nie, nie jestem fanem Trumpa, a wynik wyborów mnie nie cieszy, ale z warszawsko-amerykańskich propagandystów chce mi się śmiać. A zarazem płakać, że człowiek jest w Polsce narażony na takie informacyjne g**no.
To już naprawdę lepiej sprzedać telewizor na jakimś OLX i czytać książki. Ech, gdyby nie to, że nie lubię oglądać Netflixa na komputerze...
Dostałem dziś maila od Legimi, z którego wynika, że od 22.10.2024 serwis wprowadza nowe, dodatkowe opłaty. Jakaś część książek i audiobooków dostępna będzie od tego dnia wyłącznie w jakimś „katalogu klubowym”, a pobranie takowej na swoją półkę będzie wymagało – niezależnie od abonamentu – dodatkowej opłaty w wysokości 14,99 zł.
Dla mnie, „czytającego” 11-12 audiobooków miesięcznie, oznaczać to może miesięczną opłatę w wysokości nawet 200 zł.
Dziękuję, nie skorzystam.
Żeby było śmieszniej, w mailu od Legimi nie ma informacji, że w związku z jednostronną zmianą umowy użytkownik ma prawo zrezygnować z kolejnych opłat abonamentowych.
Tysiące ludzi w południowo-zachodniej Polsce układają setki tysięcy worków z piaskiem. To całkowicie zrozumiałe, zwłaszcza dla mnie, mieszkańca Wrocławia (na szczęście bezpiecznej części miasta).
Tyle tylko, że za jakiś niedługi czas inni będą te worki zbierać i gdzieś opróżniać. Nie mam pojęcia, czy same worki wrócą do magazynów, by przydać się w czasie następnej powodzi. Chyba powinny. Ale...
Ale tak sobie myślę: skoro w wielu miejscach trzeba te worki układać, to jaki sens jest je potem sprzątać, by potem za lat parę czy kilkanaście układać z powrotem? Nie roztropniej by było je tam zostawić, obsypać ziemią albo, gdzie to możliwe, zalać betonem czy innym trwałym paskudztwem, żeby znów chroniły ludzi, zwierzęta i mienie, gdy zajdzie potrzeba? Przecież nie ma pytania, czy wielka woda znów nadejdzie, jest tylko pytanie kiedy.
Byłem ostatnio w Hebe. To taka sieciówka z kosmetykami. Nawet facet może mieć swój ulubiony szampon.
No i podszedłem do kasy samoobsługowej, zamontowanej na ladzie, gdzie płacą mniej gramotni klienci, a właściwie klientki, bo tych jest w Hebe najwięcej.
I tak sobie miąchałem przy tej kasie, aż moją uwagę zwróciło dziewczę, które stanęło za ladą. A ściślej: identyfikator noszony na małej piersi.
Na identyfikatorze był napis: Anna – ekspert ds. sprzedaży.
Już nigdy nie nazwę się ekspertem, choć w mojej dziedzinie nim jestem.
Kiedyś wypożyczałem książki z biblioteki. Nie kupowałem, bo mam już dużo książek i nowe nie mieściły się na półkach. Poza tym żyję oszczędnie.
Potem wykupiłem abonament w Legimi i bardzo z czytnika e-booków przerzuciłem się na audiobooki w smartfonie.
Tyle tylko, że nie bardzo wiedziałem, czego słuchać. Jeśli ma się tylko abonament w Legimi i odwiedza ich stronę główną, to trochę tak, jakby zaglądało się przez dziurkę od klucza do Zamku Królewskiego. Setki tysięcy książek i audiobooków, ale 99,99% z nich ukryta – trzeba wiedzieć, kogo i czego szukać.
Założyłem więc konto na Instagramie, zacząłem obserwować bookstagramerów i tą drogą odkrywać ciekawych autorów i ich książki. Bardzo szybko moja półka w Legimi rozrosła się do rozmiarów niemożliwych do ogarnięcia.
A potem w czyimś poście wyczytałem „Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl” i tak trafiłem tutaj. Do klubu też.
I przeklinam tę chwilę, bo niemal każdego dnia znajduję tu nową inspirację, a z listy „do przeczytania” muszę teraz wybierać już nawet nie „do przeczytania koniecznie”, lecz wręcz „do przeczytania, choćby gwoździe z nieba leciały”.
I już wiem, że ileś książek mi umknie, iluś za chińskiego boga nie przeczytam, bo życia nie starczy (a mam już nie tak znowu wiele do końca).
Może po drugiej stronie dadzą w spokoju poczytać?
Zaczytałem się. Ale nie w książce (ta, którą obecnie czytam, niespecjalnie wciąga).
Zaczytałem się w blogu, a właściwie: blogach. Bo dowiedziałem się z internetowej gazety, że istnieje blog prowadzony przez osadzone w areszcie i zakładzie karnym Warszawa-Grochów. Nazywa się eWkratke.pl.
Przeczytałem jeden wpis, potem drugi, trzeci... i spędziłem tam ponad godzinę. Bo lektura jest miejscami ciekawa, choć autorki nie są wprawnymi blogerkami, a sam serwis jest nieudolnie prowadzony (np. nie można wyszukać wpisów jednej konkretnej osadzonej).
Oczywiście te kobiety nie tworzą swoich wpisów na komputerze. Piszą je ręcznie, potem to jest zapewne sprawdzane (cenzurowane) i przez kogoś wklepywane. Osadzone to zarówno kobiety ze stosunkowo krótkimi, jak i z dłuższymi wyrokami. Jest nawet dożywotka (ps. Pełnoletnia).
Wszystkie tęsknią – przede wszystkim za rodzinami, ale też za wolnością i „jedzeniem, które ma jakiś smak”. Jedne poczuwają się do tego, za co trafiły do więzienia, inne niespecjalnie. Niektóre mają pretensje do państwa o to, że cierpią nie tylko one, ale też i ich rodziny. Często wspominają o błędzie lub chwili słabości.
To, jak pisane są te treści, świadczy o tym, że za kratami siedzi nie tylko patologia, ale i kobiety wykształcone. Niektóre piastowały wysokie stanowiska, inne prowadziły własne firmy. Wiele z nich nigdy nie podejrzewałoby się o to, że kiedyś trafi z wyrokiem do więzienia.
Jeśli masz trochę czasu, a interesuje Cię czytanie osadzonych, a nie o osadzonych, zajrzyj.