Zaczynamy jak na dobry kryminał przystało od zaginięcia młodej kobiety Zuzanny Karpińskiej, po drodze zetkniemy się z thrillerem kończąc w akcencie mrocznej baśni. Zagadki piętrzą się tu pod dostatkiem, a autorce wcale nie spieszno z ich wyjaśnieniem. Bazując na wyrazistych postaciach Anna Mazurek stworzyła historię pełną okrucieństwa i brutalności, umiejętnie operuje różnymi perspektywami niczym dobry reżyser. Wśród postaci łatwo odczytać podział na drapieżników i zwierzęta łowne - ekologowie konta myśliwi, odwieczną walka obrazującą przejawy ludzkiego okrucieństwa nie ma końca, nawet w tak małej wsi. Fabułę wzbogacono elementami oniryzmu, szczególnie widocznego w samym finale, dużo tu zagadkowości, niepokoju, czy grozy.
Czuć inspirację Tokarczuk i Prowadź swój pług, prozą Bator, czy Smarzowskim, tylko w tym wszystkim zbyt mało miejsca pozostało dla samej Mazurek. Zbyt dużo cukru w cukrze? W warstwie fabularne można się doprosić o więcej stanowczości w kreowaniu sylwetki Podkowińskiego, którego zbytnie romantyzowanie mocno drażniło napiętą już strunę wytrzymałości czytelnika, mało widoczni byli sami aktywiści.
W moim odczuciu to wciąż ambitna powieść, której niezwykłą siłę stanowi język, bardzo obrazowy, plastyczny. Dużo tu ładnych zdań, a sama historia zasługuje by nadać jej przydomek niebanalnej.