Z każdej strony książki uderza w nas piękno pokolorowane złem (powieść zbudowana jest na wielowymiarowych kontrastach). Jest w tej mieszance coś wciągającego i jednocześnie trudnego w odbiorze powieści pisarza, który pewnego dnia postanowił wszcząć bunt i zmuszony do poddania się, nie widząc dla siebie miejsca na świecie (mimo płomiennej przemowy jego poglądy zostały wyśmiane), wyjął miecz i… a później jeden z jego towarzyszy ściął mu głowę.
To Yukio Mishima, tak dla przypomnienia.
Zło jest zawsze wdzięczne do opisywania. Jest popularne, widowiskowe, nasyca oczy. Tak samo jak stojąca w japońskich ogrodach stara jak świat Złota Pagoda, która skupia wokół siebie buddyjskich mnichów. Ludzi, którzy grzeszą i nie są tacy, jakimi początkowo widzi ich główny bohater, postać na wskroś odpychająca, nieokreślona, w której myślach rodzą się demoniczne podszepty.
Mishima sączy swoją opowieść, oszczędnie dawkuje emocje – wszystko jest tu zimne, duszne i pozorne, a jedyny blask, jaki niesie powieść, to upajające światło złotych dachów pagody. Otula chłopca, lecz nie przynosi mu radości ani ukojenia. Jego zachwyt nad świątynią przeradza się w nienawiść i zazdrość. Od samego początku wiadomo, że takie piękno i taka jasność nie mogą trwać wiecznie, nie mogą istnieć w świecie młodego mnicha, który nie potrafi odszukać własnej drogi (zen). Ludźmi rządzą najprostsze instynkty; sam zaczyna ich doświadczać. Człowiek jest brzydki, brudny i niedoskonały ...