Nie doceniłabym tej książki, gdyby nie to, że to pamiątka po zmarłej przyjaciółce. Dała mi ją może na miesiąc przed śmiercią. Mówiła mi, że lubi tę książkę. Że piękna. Dlatego czytałam ją z myślą o niej, gdyż jak to mówiła, była zwykłą kobietą, lubiącą czytać. I ta powieść taka jest. Formalnie nic oryginalnego, tzw. wyciskacz łez, ale treściowo to urocza i smutna oraz wzruszająca opowieść o chorym chłopcu, który na wsi u dziadków szuka lekarstwa i szczęścia. Na awatarze w komunikatorze tej mojej przyjaciółki była ona z dziećmi na kocyku: jej najpiękniejsze chwile. I coś takiego ma w sobie ta książka. Chłopiec widzi w tej francuskiej wsi to, czego nie dostrzegają już dorośli: jego matka, sąsiedzi dziadków. Widzi przyrodę, miłych kolegów, kontakt z naturą, czas, łowienie ryb, zbieranie winogron, posiłek z najbliższymi. To wreszcie powieść o wspaniałej relacji dziadków z wnukiem i dziadków między sobą, ale i chyba dziadków z córką, bo czasem miłość oznacza pozwolić komuś szukać szczęścia.