Gliniarz z problemami. Tak można by określić większość książkowych bohaterów kryminalnych zmagań. Podobnie jest i w przypadku Erlendura Sveinssona, detektywa islandzkiej policji. Jednak to zbyt duże uproszczenie, bo bohater serii książek jednego z najlepszych islandzkich pisarzy kryminałów, Arlandura Indridasona, to nie tyle samotnik ze zrujnowanym życiem, co osobliwy typ, w czym upewnić można się każdorazowo, sięgając po kolejne książki z cyklu o policjantach z Islandii.
Indridason to pisarz, którego kryminały doceniają zarówno czytelnicy jak i krytycy. Dobrze przyjmowane, fascynujące i ze skrupulatnie uknutą intrygą od dobrych kilkunastu lat bawią czytelników kochających dreszczyk emocji i odrobinę mrocznej strony życia w powieściach. O tym jak dobry to pisarz świadczą nie tylko liczne nagrody i nominacje jakie otrzymał Indridason, ale i ilość sprzedanych egzemplarzy książek oraz języków na jakie zostały przetłumaczone. Nie bez znaczenia jest tu i fakt, że autor zwany jest islandzkim Hennigiem Mankellem…
Tym razem ekipa Erlendura ma za zadanie wykrycie mordercy 10-letniego Eliasa, ugodzonego nożem. Zamordowany chłopiec, to pół Taj, którego matka wyszła za mąż za Islandczyka. Okazuje się w niedługim czasie, że fakt ten może mieć olbrzymie znaczenie dla śledztwa, a samo morderstwo mogło zostać dokonane na tle rasowym. Sprawa nie jest prosta, zwłaszcza, że z domu znika starszy, przyrodni brat zamordowanego chłopaka, którego policja zaczyna szukać równie intensywnie, co mordercy. A może wspomniany brat sam okaże się mordercą?
W trakcie śledztwa ujawnione zostają różne brudy z życia przypadkowych i nieprzypadkowych osób, które na światło dzienne wyciągają społeczne bolączki, z jakimi borykają się Islandczycy. Znika mit o tolerancyjnym społeczeństwie, które jawi się tu jako konserwatywne i ksenofobiczne, mocno izolujące się od imigrantów, traktowanych jako obcych i gorszych. Rasizm, nietolerancja, to problemy z jakimi zmaga się rodzina Sunni, samotnej matki, wychowującej w obcej Islandii dwóch synów, po tym, jak porzucił ją mąż. Matki, która w zamian za pracowitość, życzliwość i serdeczność wobec ludzi, spotyka się z brakiem akceptacji i wzgardą, która w końcu traci ukochane dziecko.
Ale to nie wszystkie problemy, jakie porusza Indridason w „Zimnym wietrze”. Pomimo oszczędnego, ascetycznego wręcz języka, chłodnego jak klimat Islandii, autor nie szczędzi wylewnych, niepochlebnych opinii na temat podobno liberalnego społeczeństwa. Obrywa się Islandczykom i za rasizm i za nietolerancję i za brak wrażliwości i obojętność. Jest też i sprawa samotnego umierania, depresji, choroby. Kapitalnie oddają to dwa wątki: tajemnicze zaginięcie zdradzanej żony i ostatnie chwile Erlendura i umierającej Marion Brien.
Zimny wiatr daje się we znaki, przenikliwie, mocno wgryzając w skórę. Potęguje ów mrok, chłód i dojmującą atmosferę lektor, Andrzej Ferenc, który przyzwyczaił już fanów Indridasona do znakomitej interpretacji powieści o ekipie Sveinssona. Podobnie jest i tym razem. Andrzej Ferenc, który znany jest m.in. z wcielania się w pierwszy polski głos Batmana, wie na czym polega praca głosem. I duże znaczenie ma tu też barwa głosu lektora, która intryguje, potęguje ciekawość i przykuwa uwagę, nie na tyle jednak, by głos lektora stał się ważniejszy od treści powieści.
Zimny wiatr jest audiobookiem krótkim. Trwa niewiele ponad 9 i pół godziny, jest to za to słuchowisko fascynujące. Od początku do końca z wielką uwagą i skupieniem słuchacz śledzi losy bohaterów historii, wyciągając na koniec smutne wnioski. Polecam.