Może to brzmieć trochę upiornie. Dziewczyna połyka garść ziemi, żeby zobaczyć, co dzieje się z osobą, która po tej ziemi stąpała. Z jej "usług" korzystają przede wszystkim bliscy osób zaginionych. Zostawiają pod jej domem buteleczki z ziemią i namiary na siebie. Pokręcone to trochę, nie? Ale ja przyjęłam tę koncepcję po pierwszych kilku stronach. Bohaterka je ziemię, okej. Ale co dalej?
Liczyłam na więcej klimatu upiornej baśni, której sporo jest na początku. Potem historia trochę się z niej wypłukuje – brud rzeczywistości wdziera się do niej, wzbogacony o rozkwitającą (trochę niepozorną) relację romantyczną. Pojawiło się nawet kilka elementów thrillerowych, np. gang skinów.
Trudno się połapać, ile mija czasu pomiędzy kolejnymi rozdziałami – przeczytałam w pewnym momencie, że minęło kilka lat od jakiegoś wydarzenia, a zapytałam samą siebie – NIBY KIEDY? Bo nic na to wcześniej nie wskazywało. A ile w ogóle ta dziewczyna ma lat? Niewiadomo. Przez cały czas myślałam, że jest dość młoda, że ma góra paręnaście lat, ale chyba się pomyliłam. Czy to intencjonalne tajemnice? Warto zaznaczyć, że bohaterka jest bezimienna. Jedyny przydomek jaki się w książce pojawia to tytułowa "Ziemiożerczyni".
Może to nie są istotne rzeczy, nie wiem. Bo koniec końców czytało mi się świetnie – co najważniejsze historia mnie nie przytłoczyła, a bałam się, że tak będzie – i szybko.
Pojedyncze piękne fragmenty pozaznaczałam głównie w pierwszej połowie książki, bo p...