Drugi tom serii
#braciabergman ale spokojnie możecie czytać, bez znajomości poprzedniej części. Mój zachwyt wzbudziła już strona tytułowa-autorka otwarcie, z szacunkiem i wrażliwością, mówi o tym, z czym zmaga się bohaterka. Dalej jest tylko lepiej.
Bardzo lubię motyw „grumpy-sunshine”, często go spotykam w romansach, ale pierwszy raz czytałam historię, w której gburem była dziewczyna a tym radosnym chłopak. Świetna odmiana.
Frankie sama o sobie mówi, że jest zrzędą, choć przyznaje, że kiedy zakłada pochmurną maskę, jest jej łatwiej ukryć, że nie potrafi czytać emocji innych. Skupiona na pracy, daje z siebie 100%, by nikt jej nie mógł zarzucić, że jej stan zdrowia wpływa na jej osiągnięcia.
Ren to jej zupełne przeciwieństwo – zawsze uśmiechnięty, uprzejmy, otacza go aura szczęścia. Kocha Szekspira równie mocno, co hokej. Od dnia, kiedy dołączył do drużyny hokejowej, podkochuje się w niej. Łączy ich praca, zatem nie może być mowy o zbliżeniu. Czysto zawodowa relacja.
Jednak od pierwszych stron czuć chemię i iskry, które między nimi przeskakują. Zakochują się w sobie pomimo dzielących ich różnic, śmiem twierdzić, że one ich do siebie przyciągają. Świetnie było obserwować, jak powoli się do siebie zbliżają.
To, co najbardziej mi się podobało w tej historii, to, jak prawdziwi byli bohaterowie, to, że każde z nich zmaga się z czymś trudnym. Frankie próbującą się przystosować...