W myśliwskim stroju, z "flintą", Jerzy usiadł koło nas pełen morderczych myśli - nie pamiętam, co się wówczas strzelało, zające czy też kuropatwy. W pewnej chwili na jasnym niebie zaczęły się zbierać jeszcze niewinnie wyglądające chmurki. Wówczas Jerzy wyciągnął pięść ku niebu i zaczął brzydko przeklinać Stwórcę, że mu psuje polowanie. Wtem - huk, trzask, błysk, i o kilka metrów od niego padł piorun. Można rzec - "piorun z jasnego nieba". Jerzy, czyli Koko, jakeśmy go nazywali, zbladł, strzelba wypadła mu z drżącej ręki. Lilka zaśmiała się złowieszczym śmieszkiem: "Widzisz, Jureczku, nie wolno przeklinać Boga. To jeszcze bardzo uprzejmie z jego strony, że cię nie trafił".