Pierwszą miłość zwykle uważa się za tą niedojrzałą i krótkotrwałą. Która kończy się, by po niej nastąpiło kilka kolejnych wybuchów uczuć. Co jednak, gdy zauroczenia z młodości nie przemija? Jeśli przedwcześnie zakończona relacja nie daje o sobie zapomnieć i podąża za nami niczym cień? Prześladuje nas brak pożegnania i jesteśmy w stanie zaryzykować życie, by naprawić dawny błąd. A nadzieja na szczęśliwe zakończenie wcale nie jest potrzebna.
Tillie Walden tworzy kosmiczne love story, które przemówiło do mojej wrażliwości na tyle, że w pewnym momencie miałam łzy w oczach. Fabuła dopracowana jest w najmniejszych szczegółach, bohaterowie są pełnowymiarowi, a ilustracje cieszą oczy. „Załoga Promienia" to mój mocny kandydat na najlepszy komiks przeczytany w tym roku! Jego akcja dzieje się na dwóch płaszczyznach — poznajemy wspomnienia Mii ze szkoły oraz jej teraźniejszość, gdy pracuje przy renowacji zapomnianych budynków. Wszystko toczy się powoli, w równym tempie, by pod koniec przyspieszyć i napiąć mięśnie czytelnika w oczekiwaniu.
Zaskoczeniem było dla mnie słownictwo pokroju „cze" zamiast cześć, „nee" zamiast nie czy „tja" zamiast tak, ale oczywiście nie jest ono minusem. Raczej sprawia, że bohaterowie zyskują unikatową osobowość. Kolejnym zaskoczeniem było to, że u Walden nie ma mężczyzn. Kobiety kochają inne kobiety, a wśród bohaterów znajdziemy osobę niebinarną. Te dwie niespodzianki sprawiły, że komiks tylko zyskał w moich ochach.
Lektura „Zał...