"Zabójstwo Rogera Ackroyda" to kolejna książka Agathy Christie, w której śledztwo prowadzi Herkules Poirot i zarazem jedna z tych publikacji autorki, których wcześniej nigdy nie miałam okazji czytać. Czy tym razem prawda odkryta przez ekscentrycznego Belga choć trochę mnie zaskoczyła? Już spieszę z wyjaśnieniem!
Zacznę od tego, że podczas czytania bawiłam się wyśmienicie. Doktor Sheppard okazał się bowiem o wiele lepszym narratorem niż Arthur Hastings. Herkules nie jest jego przyjacielem, więc dzięki temu, nie jest stawiany przez niego na piedestale, co stanowi miłą odmianę po lekturze "Tajemniczej historii w Styles", czy "Morderstwa na polu golfowym". W niektórych momentach miałam wręcz wrażenie, że doktor Sheppard wątpi w umiejętności detektywistyczne Belga i zupełnie nie wierzy w to, że ten będzie w stanie rozwiązać sprawę zabójstwa Rogera Ackroyda, dzięki czemu końcowe wyjaśnienie sprawy, ukazuje emerytowanego detektywa w zupełnie innym świetle niż zazwyczaj.
Sama fabuła jest typowa dla Christie. Autorka w umiejętny sposób podrzuca czytelnikom tropy, by sami spróbowali odkryć, kto jest mordercą. Robi to jednak tak, aby tajemnica nie ujrzała światła dziennego zbyt wcześnie i muszę przyznać, że w przypadku tej konkretnej publikacji dałam się wyprowadzić w pole. Nawet przez jedną chwilę nie podejrzewałam tej osoby o dokonanie zbrodni, dlatego podczas wywodu Poirota na temat rozwiązania całej zagadki, dosłownie przecierałam oczy ze zdziwienia. Oczywiści...