Możecie się ze mnie śmiać, ale bardzo się boję na wszelakich horrorach. A najbardziej tych nagłych krzyków głównych bohaterek. Wzdryga mnie wtedy okropnie. W książce ciężko krzyczeć, jednak autorce udało się mnie przestraszyć, a po młodzieżowym horrorze na pewno się tego niespodziewałam. Ale jakie to było pozytywne zaskoczenie!
Tajemnicze domostwo, dziwni kuzyni, niewyjaśnione okoliczności śmierci i laleczki, które chcą się bawić. Niby brzmi jak standardowy przedstawiciel gatunku, ale książka ma niepowtarzalny klimat. Ciężki, posępny i deszczowy. Umiejscowienie fabuły na wietrznej, odciętej od świata wyspie daje idealny bodziec dla naszej wyobraźni, a wciągająca zawartość nie pozwala odłożyć książki na sekundę. Powieść nie jest długa, ale bardzo treściwa. Nie przgadana, a konkretna. Akcja toczy się szybko, wydarzenia są spójne i wbrew pozorom bardzo logiczne, chociaż mamy tu wątki paranormalne, a sytuacje odbiegają od przyjętych norm.
Powieść przeczytałam kilka dni temu, ale laleczki z serii Zamarznięta Charlota nie dają mi o sobie zapomnieć. Przy czytaniu towarzyszył mi ciągły dreszcz niepokoju, ale i ekscytacji. Mam nadzieję, że wydawnictwo zdecyduje się na wydanie kontynuacji, bo to świetna i klimatyczna powieść!