Finałowy tom cyklu z inspektorem Redfernem to istne szaleństwo. Dzięki swej nieustępliwości, intuicji i potrzebie odkrywania prawdy David wreszcie składa do kupy najważniejszą życiową układankę. To, co wydarzyło się w katedrze w Guildford w maju 2013 roku wreszcie zyskuje kontekst i do głosu dochodzi prawdziwa prawda.
Cały cykl opowiada o wydarzeniach, które rozegrały się na przestrzeni 5 miesięcy - od października 2013 do stycznia 2014 - i mimo że Redfern w każdym tomie zajmuje się inną sprawą kryminalną, to obok toczy się jego prywatna krucjata, która na niektórych płaszczyznach styka się z tymi śledztwami. W tak rozbudowanych i zagmatwanych intrygach, rozłożonych na wiele tomów, czasem coś wymyka się spod kontroli, jednak autorce wspaniale udało się poprowadzić i utrzymać spójność i logikę historii, nie tracąc na jej dynamice. Stopień zawikłania wątków i ich nieszablonowość, to dodatkowe zalety cyklu.
W tym tomie autorka zawarła także wiele przemyśleń na temat, który ja roboczo nazwałam psychologią życia i uczuć.
"(...) nawet krzyk miłości nie jest w stanie przebić się przez dźwiękoszczelne szkło depresji. A prawda była taka, że miłość rzadko kiedy zdobywała się na coś więcej niż szept".
Ja zawsze w książkach podążam za emocjami, szukam ich, bo wg mnie stanowią one kwintesencję udanej fabuły, dlatego gdy jednym tchem czyta się 6 tomów cyklu z tymi samymi bohaterami raczej trudno się z nimi nie zaprzyjaźnić, nie wczuć się w ich emocjonalność, pozostać obojętnym na to, co dzieje się w ich życiu. Będę tęsknić za ekipą z Woking, za poczciwą, choć zagubioną Lindą Wall, za Summer, której jest wszędzie pełno, za sympatycznym Puszką i za gderliwym McMahonem... Mam jednak nadzieję, że to nie ostatnia gra Redferna... "David nie odpowiedział, stojąc okrakiem między lądem zasianym gęsto pytaniami a wyspą, na której wiły się wyłącznie trujące pnącza gniewu"...