Smutna i porażająca książka, w której Autor stawia i udowadnia tezę, że Hitler nie był wcale pierwszy i najokrutniejszy w dążeniu do eksterminacji określonego narodu. Już wcześniej uczeni – ku uciesze państw kolonialnych – wysnuli myśl, że usuwanie ras jest zgodne z prawem natury, jeśli te rasy stanowią przeszkodę w rozwoju innych. O ile o Holokauście wie każdy, o tyle o ludobójstwie w koloniach – pierwowzorze eksterminacji Żydów – już się tyle nie mówi.
Mnie osobiście najbardziej poruszył fakt, że tych strasznych rzeczy nie dokonywali jacyś tam wariaci czy przestępcy, ale szanowani obywatele. Ba! Robili to w imię swojego narodu, byli za swoje czyny nagradzani orderami. Dzisiaj niemal barbarzyństwem wydaje się myślenie, że w ramach szukania przestrzeni życiowej można zabijać innych, sprowadzać ich do miana bydła. Myślenie, że jeśli jest się narodem bardziej rozwiniętym, można bez żadnych konsekwencji wykorzystywać (jako niewolników) i zabijać innych. Jest to bardzo mroczna karta historii, pokazująca jak daleko może posunąć się człowiek w imię imperialnych dążeń.
Książka jest kolażem wielu motywów – mamy tu trochę historii, trochę wspomnień samego Autora, ale też odniesienia do literatury pięknej, a zwłaszcza do „Jądra ciemności” Josefa Conrada. Powieść polskiego Autora staje się dla Lindqvista nie tylko zapisem haniebnych zdarzeń w Kongu, ale też symbolem, uniwersalnym przekazem, że – parafrazując słowa książki – wszędzie tam, gdzie świadomie neguje się...