Wyspa zombie była by fajnym filmem, jako książka jest niestety zbyt mało dynamiczna. Dużym błędem są schematyczne oczekiwania wobec tej powieści (tak było w moim przypadku). Słysząc hasło "zombie", odpala się w głowie pewien szablon postrzegania żywych trupów i walki z nimi. Tu jednak mamy co innego, a mianowicie spojrzenie na świat oczami nieumarłego, Labofnijczyka jak go nazywa autor. Mamy okazję toważyszyć mu od przebudzenia, poprzez odkrywanie własnego ja, szukania sensu i przyczyny istnienia, aż po poszukiwania swojego miejsca na ziemi.
Edit. - Już wiem co mnie uwierało w tej książce - brak emocji!
I to nie emocji głównego bohatera, bo wiadomo takowych nie odczuwał jako zombii, lecz emocji które autor z reguły wzbudza w swoich czytelnikach.
Czytając nie przeżywałam, nie współczułam... Byłam lekko znudzonym biernym obserwatorem tej historii.
Lepiej nie potrafię tego wytłumaczyć, mam nadzieję że komuś ta opinia pomoże w decyzji czytać czy nie.