Najpierw był film „Everest”, potem przeczytałam napisaną prostym językiem „Everest. Góra gór”, by się merytorycznie przygotować i wreszcie nadszedł czas na „Wszystko za Everest” Krakauera, czyli Everest w najtragiczniejszym dla himalaizmu dniu. Tak przygotowana do lektury zasiadłam do czytania i mnie - laikowi czytało i się znakomicie. Najwyższa góra świata, którą można zdobyć tylko kila dni w roku, a osiągnięcie jej wierzchołka to spektakularne osiągnięcie. Więc tłumy walą, ekspedycje komercyjne.
Teoretycznie to przedsięwzięcie tylko dla dobrze przygotowanych fizycznie i psychicznie. Teoretycznie trasa i cała eskapada jest bardzo dobrze przygotowane technicznie i logistycznie, a uczestnicy ekspedycji świadomi są i odpowiedzialni. Teoretycznie osiągnięcie wymarzonego celu nie przekracza ich możliwości i wszyscy wiedzą, że może się nie udać, że może trzeba będzie odpuścić nawet tuż przed celem. Teoretycznie mają świadomość, że osiągnięcie szczytu to dopiero połowa drogi, nie sztuką jest wejść, ale sztuką zejść i przeżyć. Teoretycznie…
A w praktyce? Praktycznie - wyspecjalizowane ekipy prowadzące ekspedycje nie zawsze są dobrze przygotowane, jeśli jest ich kilka - rywalizują ze sobą i nie umieją, bądź nie chcą ze sobą współpracować. Sukces poprzednich udanych wejść usypia ich czujność, prowadzi do lekceważenia zagrożeń i nadmiernej pewności siebie. Każda ekipa chce być najlepsza, wprowadzić jak najwięcej klientów na szczyt. Praktycznie, to życie składa si...