Nie wiem jak mi umknęło, że ta książka wyszła po polsku, ale z opinii o tłumaczeniu wywnioskowałam, że to nawet lepiej, jeśli sięgnie się po oryginał. Po pierwsze, to po filmie bardzo mnie zaciekawił pomysł i schemat wykorzystany w powieści, enemies to lovers, jednak z wykonaniem gorzej. Główna bohaterka, Lucy, jest niezwykle irytującą postacią. Przede wszystkim, z niewiadomych dla mnie względów, ciągle zabiega o przyjaźń i uznanie wszystkich dookoła. Momentami zakrawa to wręcz o obsesję. Wydaje się osobą niezwykle samotną, ale tak do bólu. Dosłownie bez ani jednego przyjaciela. Co jest chyba niemożliwe, skoro się do wszystkich przymila. I nie pasuje mi do jej charakteru także to, że tak szczerze nienawidzi Josha. W końcu jest dobrą, ciepłą i pozytywną osobą. Nawet jeśli zachował się wobec niej nieuprzejmie, to nie powód, by zaraz go nienawidzić z całego serca. I jeszcze jedna, najważniejsza sprawa, która mnie tak odrzuca od Lucy — przez większość książki pragnie ona jedynie zaliczyć Josha. Sama mówi, że musi być bolesne „być chcianym tylko ze względu na swoje ciało”, po czym jednocześnie wielokrotnie zachwyca się, jaki to on przystojny i dobrze zbudowany. A on ją spowalnia, odmawia jej. Naprawdę jest zdesperowana i ciężko mi tutaj ją polubić. Co do Josha, wydaje się takim o, zwykłym facetem, który ma swoje problemy, jest faktycznie nieśmiały (mimo wszystko) i podkochuje się w głównej bohaterce od samego początku. Jak dla mnie, w książce nie ma chemii. Ich związek w ogól...