"Zaledwie świtało, gdy uszu małego Jakuba dobiegł jakiś gwar, turkot, pobrzękiwanie dzwonków i rozgłośne, dzikie nawoływania. W jednej chwili był przy oknie. Drogą ciągnie tabor cygański: wozy, płachtami pookrywane, czarni, kudłaci woźnice biegną przy wozach, trzaskaniem z batów i krzykiem popędzając zdrożone konie. Spod brudnych płacht i kraśnych chust na głowach patrzą czarne jak noc oczy kobiet i dzieci Cyganie! — szepnął z zachwytem chłopiec.
To malownicze, wędrowne plemię dziwny dla niego miało urok. W jednej chwili narzucił na siebie ubranie i jak był boso, bez kapelusza wypadł do sieni.
— Wszelki duch! — wrzasnęła Magdalena, na którą wpadł z impetem.
— Cyt, Magdaleno, cicho, cicho, ani słowa przed ojcem, ani słowa przez nikim... zaraz wrócę... .
Wybiegł na drogę i pognał jak wicher w ślad za znikającą w tumanach kurzu karawaną."
To malownicze, wędrowne plemię dziwny dla niego miało urok. W jednej chwili narzucił na siebie ubranie i jak był boso, bez kapelusza wypadł do sieni.
— Wszelki duch! — wrzasnęła Magdalena, na którą wpadł z impetem.
— Cyt, Magdaleno, cicho, cicho, ani słowa przed ojcem, ani słowa przez nikim... zaraz wrócę... .
Wybiegł na drogę i pognał jak wicher w ślad za znikającą w tumanach kurzu karawaną."