"Pewnego letniego popołudnia, gdy Jur, otoczony, jak zwykle gromadą dzieciaków, powracał do domu po całodziennej zabawie, spotkał na ganku przerażoną Agatę, która chwyciła go w rozpostarte ramiona.
— O mój robaczku, dobrze, że przecie jesteś, bo tu się coś niedobrego święci! — zaszlochała.
Od progu już łacno poznać było, iż coś się tu niezwykłego dzieje. W całym dworze, zwykle pełnym gwaru i ruchu, cisza panuje głucha. Służba snuje się wystraszona i osowiała, a z komnaty rodziców, przez drzwi szczelnie zawarte, dochodzi jeno podniesiony, gniewny głos ojca i żałosny płacz matki.
Wciśnięty w kąt izby nasłuchuje Jur niepokojącej rozmowy rodziców. Nikt się o niego dziś nie troszczy, nikt nie pamięta o mijającej godzinie wieczerzy. Już słońce zniżyło się ku zachodowi, gdy zatętniły przed gankiem kopyta i do sieni wpadł Pietrek, zdyszany, bez czapki, z rozburzonemi włosami."
— O mój robaczku, dobrze, że przecie jesteś, bo tu się coś niedobrego święci! — zaszlochała.
Od progu już łacno poznać było, iż coś się tu niezwykłego dzieje. W całym dworze, zwykle pełnym gwaru i ruchu, cisza panuje głucha. Służba snuje się wystraszona i osowiała, a z komnaty rodziców, przez drzwi szczelnie zawarte, dochodzi jeno podniesiony, gniewny głos ojca i żałosny płacz matki.
Wciśnięty w kąt izby nasłuchuje Jur niepokojącej rozmowy rodziców. Nikt się o niego dziś nie troszczy, nikt nie pamięta o mijającej godzinie wieczerzy. Już słońce zniżyło się ku zachodowi, gdy zatętniły przed gankiem kopyta i do sieni wpadł Pietrek, zdyszany, bez czapki, z rozburzonemi włosami."