Kazimierz Nóżka jest kopalnią niezwykłych opowieści o Bieszczadach, którymi sypie jak z rękawa. Wystarczy jedno zdjęcie, film czy suszone grzyby, a już zaczyna się opowieść, potem drugą. Mnóstwo tych historii, do których autor dodaje swoje. Wśród nich są przerażające, zabawne i rozczulające. Zwierzęta są takie jak my – odczuwają emocje, bawią się, troszczą o młode, kochają, przeżywają żałobę. Szczególnie poruszyła mnie wielka miłość kaczora do kaczki. Bohaterami są też ludzie gór: Edward od siekier i Józef smolarz. Kazek wspomina historie ze swej młodości i czasów, gdy do leśnictwa przyjeżdżały czarne wołgi. Często przy tym raczy Marcina Szumowskiego specjałami swojej żony. Rozbudza apetyt nie tylko na historie, ale i bieszczadzkie smaki: gotowane rydze, proziaki, stolniki, placki z makiem, pastę z niedźwiedziego czosnku, kiełbasę z dzika, smakowicie rozprawiając o jedzeniu.
Tematem przewodnim książki są wilki. Taktyka łowiecka, współpraca, zasadzka na jelenie zrobiły na mnie wrażenie. Wilki to brutalne zwierzęta. Jedna scena zmroziła mi krew w żyłach, kiedy to wilki pokazały swoją zajadłość. Sceny mlaskania pod jabłonkami i wilcza sjesta pokazały ludzkie oblicze tych intrygujących zwierząt. Wilczym gangiem twardą łapą rządzi Zołza, a to nie jedyny gang opisany w książce. Leśniczemu bliskie są niedźwiedzie, szczególnie Aga i jej młode, które kiedyś odstawiły cyrk na jabłonce. Moją uwagę przykuł zawodowy złodziej, psotnik, niedźwiedź Józefek. Rozrabiaka i leń ja...