Nawet rozcięty do pośladków dekolt ponętnej prażanki (a może nie prażanki) nie poprawia samopoczucia czytelnika tej boleśnie wesołej książki. Jej przeraźliwa ironia jest (dla mnie) nieoswojoną jakością, specyficznie Machejowską, ale i u Macheja dźwięczy czymś jeszcze raz zaskakującym, mimo, że jej tonacja wydaje się dobrze znana. Prześmiewczość, czy - żartobliwa złośliwość są tu jakby rodzajem przyśpiewu "mimo uszu", ale ten przyśpiew mocno daje w kość.