Co i raz spotykam kogoś, kto w ogóle o nim nie słyszał, choć jego wiersze na szczycie polskiej poezji stawiali Herbert, Kapuściński, Bieńkowski. Nie to, że się ukrywa. Bywa w Samsonie, w Domu Literatury, w Czytelniku na Wiejskiej, u „Chińczyków” w Alei Lotników; człowiek w marynarce w pepitkę, o twarzy marynarza, z długa siwą brodą bez wąsów, w włosami związanymi recepturką w kucyk. Mieszka na Służewiu, w gigantycznym bloku. Jest nieprawdopodobnym erudytą. Książki ma w regałach i na podłodze, w stosach sięgających do pępka. W łazience. W korytarzu na ścianach zdjęcia: córki i przyjaciół. Bieńkowskiego, Katarzyny i Zbigniewa Herbertów, Wisławy Szymborskiej, która czule trzyma go za szalik. Kopia obrazu Norwida, który czyta Boska komedię. Portret Jana Pawła II, kiedy na kilka dni przed śmiercią próbuje wydobyć z siebie głos. „Ecce homo”, powiada gościom, pokazując zdjęcie. Często się śmieje, bardzo serdecznie, trochę ironicznie. Co jakiś czas wymyśla życiowe prawdy, jak ta, którą wypowiada, kiedy wspominamy zmarłych przyjaciół: „Najgorzej, kiedy facet porzuca truciznę. Dopiero porzucona, trucizna mści się na człowieku”. W latach 70. był już poetą sławnym. Na początku lat 90. prowadził w wydawnictwie Przedświt serię, w której debiutowało wielu znanych dzisiaj poetów. W 1997 r. wydał w Iskrach antologię poezji polskiej od roku 1956. Jest dzisiaj w formie niezwykłej. W 2013 roku wydał zbiór wierszy Słoneczna balia dzieciństwa (nominowany do Nagrody im. Szymborskiej), o którym Grzegorz Kociuba napisał: „To książka nie tylko wybitnego, ale WIELKIEGO poety!”.
„Gazeta Wyborcza” („Duży Format”), 9 lipca 2015 r.
Wydanie 1
„Gazeta Wyborcza” („Duży Format”), 9 lipca 2015 r.
Wydanie 1