Książkę wypożyczyła z biblioteki moja siostra. Powiem szczerze, że oglądając okładkę i opis wydawcy byłam raczej sceptycznie nastawiona do tej pozycji. Myślałam, że to kolejna lukrowana książka skierowana do gospodyń domowych. Sięgnęłam po nią tak naprawdę ze względu na zbliżający się termin jej zwrotu. Pomyślałam, że przeczytam rozdział, a jak mi sie nie spodoba to ją odłożę. Jak się okazało "W moim Mitford" to bardzo ciepła i niosąca dużo prawd życiowych pozycja. Głównym bohaterem jest pastor Timothy mający w małej miejscowości Mitford swoją parafię. Jak to bywa, duchowny jest pochłonięty sprawami kościoła, wiernych oraz przyjaciół zapominając całkowicie o swoich potrzebach. Jednak los postawił na jego drodze ogromnego psa który choć początkowo wzbudzał w nim przerażenie z czasem stał się jego najlepszym towarzyszem codziennego życia. Wydawałoby się, że w tak małym mieście głównym problemem miejscowych są krety, brak towaru w sklepie lub złodziej kwiatów. Nic bardziej mylnego. Karon powołała do życia naprawdę ciekawe postacie, mimo, że są bohaterami drugo a nawet trzecioplanowymi zapadają czytelnikowi dobrze w pamięci, wzbudzając naszą sympatię i przywiązanie. Na nudę w tej książce nie ma co liczyć. Co chwilę dzieje się coś nowego, pojawiają się kolejne ciekawe postacie i choć brak tu spektakularnych zwrotów akcji, czarnych charakterów lektura naprawdę wciąga. Dobrze, że są jeszcze książki które niosą w sobie takie pokłady ciepła, pokazują być może nierealny świat, ale jakż...